Strona:PL Doyle - Dolina trwogi.pdf/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wspaniałość illuminacji. Szereg kelnerów z zawiniętemi rękawami koszul krzątał się, przyrządzając napoje dla gości, którzy tłoczyli się do szerokiej, okutej grubą blachą lady. Na końcu jej, wsparty o nią całem ciałem, z cygarem w kącie ust, stał rosły, silny, dobrze zbudowany mężczyzna, który mógł być tylko sławnym Mc’iem Gintym. Był to czarnogrzywy olbrzym, z brodą zachodzącą aż za policzki i kruczą czupryną, która spadała mu na kołnierz. Cerę miał smagłą, jak Włoch, a oczy jego miały dziwny, martwy, czarny kolor, co w związku z lekkim zezem nadawało im wyraz złowrogi. Zresztą wszystko w tym człowieku, jego szlachetna postać, ładne rysy twarzy i otwartość zgadzały się z jowialnemi manierami, które przybrał. Oto — powiedziałby ktoś — człowiek prosty, uczciwy, który ma prawe serce, chociaż czasem wymknąć mu się mogą szorstkie słowa. Jedynie wówczas, kiedy martwe, czarne oczy, głębokie i bezlitosne, spoczęły na rozmawiającym z nim, ten pojmował, że stoi twarzą w twarz z jednostką zdolną do każdego przestępstwa, obdarzoną siłą, odwagą i zręcznością, która czyniła ją jeszcze groźniejszą.
Przypatrzywszy się dobrze swojemu człowiekowi Mc Murdo utorował sobie do niego drogę łokciami z wrodzoną mu bezwzględną śmiałością i przecisnął się przez otaczającą go grupę dworaków, którzy mówili komplementy potężnemu przewodniczą-najdrobniejszych żartów. Bystre, szare oczy młode-cemu Związku, i śmieli się na całe gardło z jego go cudzoziemca, spojrzały bez obawy przez szkła na martwe i czarne, które zwróciły się groźnie ku niemu.