Strona:PL Doyle - Czerwonym szlakiem.pdf/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie Sherlocku Holmesie, bo obaj nie oszczędzamy naszego mózgu.
— Jesteście bardzo łaskawi na mnie, panie Gregson — rzekł Holmes, z całą powagą. — Opowiedzcież nareszcie, w jaki sposób doszliście do takiego świetnego wyniku.
Policyant rozsiadł się wygodnie w fotelu i z zadowoleniem spoglądał na obłoki dymu, unoszące się z cygara. Nagle uderzył się dłonią w kolano, w przystępie widocznej wesołości.
— Najlepsze z tego wszystkiego — zawołał — jest to, że ten osioł Lestrade, który się ma za takiego mądrego, puścił się tropem zupełnie fałszywym. Szuka sekretarza Stangersona, który ma ze zbrodnią tyle wspólnego, co nowonarodzone niemowlę. Nie wątpię, że go już schwytał.
Ta myśl wydała się Gregsonowi tak zabawną, że śmiał się na całe gardło, dopóki się nie zakrztusił.
— Cóż was naprowadziło na ślad zbrodniarza?
— Zaraz panu opowiem. Ale, doktorze Watsonie, zastrzegam sobie dyskrecyę; to tylko między nami. Pierwszą trudnością, z jaką spotkaliśmy się, był brak wszelkich wskazówek co do przeszłości tego Amerykanina. Są tacy, którzy czekaliby odpowiedzi na swoje ogłoszenia, albo wiadomości, znoszonych stopniowo. Ale Tobiasz Gregson nie w ten sposób zabiera się do pracy. Pan pamięta kapelusz obok zmarłego?
— Pamiętam — odparł Holmes; — kapelusz od Jana Underwooda, i Synów, 129 Camberwell-Road.
Gregson spojrzał na Holmesa, zupełnie zbity z tonu.
— Nie przypuszczałem, że pan to zauważy, rzekł. Czy pan tam był?
— Nie.
— A! — zawołał Gregson, z zadowoleniem; —