Strona:PL Doyle - Czerwonym szlakiem.pdf/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rozdrażnionym; — ma tylko jedną zaletę, a mianowicie energię. Ta książka przyprawiła mnie poprostu o chorobę. Chodzi tam o stwierdzenie osobistości nieznanego więźnia. Ja dokonałbym tego w przeciągu dwudziestu czterech godzin. Lecoq zaś potrzebował na to sześciu miesięcy. Ta praca pana Gaboriau powinnaby się stać dla agentów śledczych podręcznikiem, któryby ich nauczył, czego powinni unikać.
Gniewało mnie trochę to lekceważenie dwóch typów, które budziły we mnie podziw. Podszedłem do okna i stanąłem, przyglądając się ożywionemu ruchowi ulicznemu.
„Ten jegomść może być bardzo mądry“, pomyślałem, „ale jest też niezwykle zarozumiały“.
— Dzisiaj niema już ani zbrodni ani zbrodniarzy — zaczął znów zgryźliwie Holmes. — Porządny mózg jest dziś zbyteczny w naszym zawodzie. Wiem doskonale, że mam w sobie dane, by rozsławić swoje imię. Niema i nie było człowieka, któryby z takim, jak ja, zasobem wiedzy nabytej i zdolności wrodzonych przystępował do śledzenia zbrodni. I jaki z tego rezultat? Nie mam co śledzić; zbrodnie już nie istnieją, są tylko, co najwyżej drobne, pospolite przestępstwa, tak niezręcznie popełniane, że je wykryje najprostszy oficyalista Scotland-Yardu.
Ta zarozumiałość drażniła mnie coraz bardziej, postanowiłem tedy zmienić temat rozmowy.
— Ciekaw jestem czego ten tam szuka? — rzekłem, wskazując palcem barczystego, pospolicie ubranego człowieka, który szedł wolno przeciwległym chodnikiem i przyglądał się uważnie numerom domów. W ręku trzymał niebieską kopertę, widocznie miał spełnić jakieś zlecenie.
— Kto? ten dymisyonowany podoficer marynarki? — spytał Sherlock Holmes.
„A niech go licho porwie z takiem pyszałko-