Strona:PL Doyle - Czerwonym szlakiem.pdf/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ręczę panu, że byłyby bardzo zajmujące — odparł Sherlock Holmes, przylepiając plasterek na rankę, zrobioną w palcu lancetem. — Musze być ostrożny, ciągnął dalej, zwracając się do mnie z uśmiechem — mam tyle do czynienia z różnemi truciznami — i pokazał mi dłoń, pozalepianą w różnych miejscach plasterkami i pełną plam od silnych kwasów.
— Przyszliśmy tu za interesem — rzekł wreszcie Stamford, siadając na wysokim trójnogu i podsuwając mi nogą drugi. — Ten oto mój przyjaciel szuka mieszkania, a że pan skarżyłeś się, iż nie możesz znaleźć współlokatora, pomyślałem sobie, że dobrzeby było was skojarzyć.
Sherlock Holmes przyjął z zapałem myśl wspólnego zamieszkania ze mną.
— Mam na widoku lokal przy ulicy Baker — rzekł — jak stworzony dla nas. Mam nadzieję że panu nie przeszkadza woń silnego tytoniu?
— Sam palę tylko tytoń „okrętowy“ — odparłem.
— Doskonale. Uprzedzam pana, że zawsze pełno u mnie różnych chemikalii i że niekiedy robię doświadczenia. Czy to panu nie będzie przeszkadzało?
— Bynajmniej.
— Poczekaj pan... niech się zastanowię nad tem jakie mam jeszcze wady niemiłe dla współlokatora... A... miewam napady czarnej melancholii, a wówczas dniami całemi nie otwieram ust. Niechaj pan tylko wtedy nie przypuszcza, że dąsam się na pana. Zostawi mnie pan w spokoju i niebawem powrócę do równowagi. A teraz na pana kolej. Cóż mi pan powie o sobie? Bo widzi pan, uważam, że skoro dwaj ludzie mają zamieszkać wspólnie, lepiej jest, by z góry uprzedzili się wzajemnie o swoich wadach.
Roześmiałem się z tego badania.