Strona:PL Doyle - Czerwonym szlakiem.pdf/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

już wszystkie nici tajemnicy w ręku, chodziło jeszcze tylko o schwytanie mordercy.
„Nie wątpiłem już, że człowiek, który wszedł z Drebberem do domu, był woźnicą dorożki, w jakiej tenże przyjechał. Ślady kopyt na ulicy wykazały mi, że koń powlókł się trochę dalej, czego nie mógłby zrobić, gdyby kto pilnował. Gdzież zatem mógł być woźnica, jeśli nie w domu? Nadto, trudno przypuścić, żeby człowiek przy zdrowych zmysłach popełniał, z góry obmyśloną zbrodnię, wobec osoby trzeciej, któraby go niechybnie zdradziła. Wreszcie, jeśli ktoś chciał ścigać wroga w Londynie, jakiż mógł obrać lepszy środek, niż zostać dorożkarzem? Te wszystkie rozważania doprowadziły mnie do niezbitego wniosku, że należy szukać Jeffersona Hope’a, śród woźniców dorożkarskich stolicy.
„Jeśli bowiem był istotnie dorożkarzem, nie miał teraz powodu porzucać rzemiosła. Przeciwnie, z jego punktu widzenia jakakolwiek nagła zmiana, zwróciłaby na niego uwagę. Byłem zatem pewien, że jeszcze przez czas jakiś przynajmniej pozostanie przy dotychczasowym zawodzie. Nie było też powodu przypuszczać, że ukrywał się pod przybranem nazwiskiem. Pocóżby miał zmieniać nazwisko w kraju, w którym nikt jego prawdziwego nie znał? — Z tego to powodu zorganizowałem swój oddział policyjny, złożony z uliczników i posyłałem ich systematycznie do każdego właściciela dorożek w Londynie, dopóki nie wykryli tego, którego szukałem. Jak się wywiązali z zadania i jak szybko ja z ich odkrycia skorzystałem, pamięta pan chyba dobrze. Zamordowanie Stangersona było wypadkiem zupełnie niespodziewanym, ale niepodobna mu było zapobiedz. Skutkiem tej zbrodni wszakże wpadły mi w ręce pigułki, których istnienia już się domyślałem. Jak pan widzisz, cała ta sprawa stanowi nie-