Strona:PL Doyle - Czerwonym szlakiem.pdf/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mi, albo też pracuje od rana do wieczora. Jeśli chcecie, pojedziemy tam po śniadaniu.
— I owszem — odparłem, poczem rozmowa weszła na inne tory.
W drodze do szpitala, po wyjściu od Holborna, Stamford opowiedział mi jeszcze kilka szczegółów o człowieku, z którym miałem mieszkać.
— Tylko nie miejcie do mnie żalu, jeśli się z nim nie porozumiecie — mówił — znam go jedynie z laboratoryum. Sami wpadliście na myśl wspólnego zamieszkania z nim, więc nie czyńcie mnie za nic odpowiedzialnym.
— Jeśli pożycie wspólne okaże się dla nas niemożliwe, nie trudno nam będzie się rozstać — odparłem. — Zdaje mi się, Stamfordzie — dodałem, patrząc bystro na swego towarzysza — że macie jakieś specyalne powody, by tak umywać ręce od wszystkiego, coby zajść mogło. Czy ten człowiek ma taki gwałtowny temperament, że należy go się obawiać? Nie bądźcież tacy skryci, mówcie co macie na myśli.
— Nie łatwa to rzecz wypowiedzieć to, co jest nieuchwytne, — odrzekł ze śmiechem. — Holmes jest, jak dla mnie, za wielkim fanatykiem nauki... zdaje mi się, że skutkiem tego zatracił wszelką wrażliwość. Wyobrażam sobie, że byłby zdolny zaaplikować przyjacielowi szczyptę jakiej świeżo odkrytej trucizny roślinnej i to bynajmniej nie przez niegodziwość, rozumiecie, ale poprostu pod wpływem swego zmysłu badawczego, dlatego by módz zdać sobie dokładnie sprawę z tego, jak ta trucizna działa. Trzeba jednak oddać mu sprawiedliwość i zaznaczyć, że sam zażyłby trucizny z niemniejszą skwapliwością. Jest to człowiek, mający wprost namiętność do wiedzy ścisłej i dokładnej.
— I słusznie, mojem zdaniem.
— Tak, ale można posunąć tę zaletę do przesady; np. gdy badacz dochodzi do tego, że obija