Strona:PL Doyle - Czerwonym szlakiem.pdf/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żało albo opuścić stolicę i osiąść gdzie na wsi, albo zmienić najzupełniej dotychczasowy tryb życia. Wybrawszy te ostatnią alternatywę, postanowiłem wynieść się z hotelu i poszukać mieszkania mniej świetnego napozór i mniej kosztownego.
Tego samego dnia, w którym doszedłem do tego wniosku, stałem w barze Criterion, gdy nagle uczułem czyjąś dłoń na swem ramieniu — odwróciłem się tedy i ujrzałem młodego Stamforda, który był moim pomocnikiem w szpitalu Bartsa. Widok znajomej twarzy jest wielce przyjemnym dla człowieka samotnego śród wielkomiejskiego gwaru Londynu. W dawnych czasach Stamford nie był mi bynajmniej bliskim przyjacielem, ale teraz powitałem go z uniesieniem a on, wzajem, był, jak się zdawało, zachwycony spotkaniem. W radosnym zapale zaprosiłem go na śniadanie do Holborna i po chwili wsiadaliśmy do dorożki.
— Co się z wami, u licha stało, Watsonie? — spytał Stamford z nieukrywanem zdziwieniem, gdy jechaliśmy gwarnemi ulicami londyńskiemi. — Wychudliście jak szczapa i poczernieliście jak święta ziemia.
Opowiedziałem mu w krótkości swoje przygody i kończyłem właśnie, gdy stanęliśmy u celu.
— Biedaku! — rzekł tonem współczucia. — A cóż robicie teraz?
— Szukam mieszkania, — odparłem. — Usiłuję rozstrzygnąć zagadnienie, czy możliwe jest znaleźć wygodne locum za jakąś rozsądna cenę.
— Szczególna rzecz, — zauważył mój towarzysz; — już drugi człowiek dzisiaj mówi do mnie w ten sam sposób.
— A kto był pierwszy? — spytałem.
— Młodzieniec, który pracuje w laboratoryum chemicznem w szpitalu. Żalił się dziś rano, że nie może znaleźć nikogo, ktoby chciał wziąć z nim do spółki mieszkanie, podobno bardzo ładne, ale za drogie na jego kieszeń.