Strona:PL Dostojewski - Wspomnienia z martwego domu.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wierać na swoich współwyznawców. Ale pod zewnętrznym spokojem, z jakim znosił życie katorżne, tkwił w nim głęboki, nieuleczony żal, który on starał się utaić przed wszystkimi. Mieszkałem razem z nim w jednej kazarmie. Pewnego razu o godzinie trzeciej w nocy, zbudziłem się i usłyszałem, cichy powstrzymywany płacz. Starzec siedział na piecu (na tym samym, na którym przedtem siadywał ów modlący się nocami aresztant, który chciał zabić majora) i modlił się ze swojej pisanej książki. Płakał i słyszałem, jak chwilami mówił: „Panie nie opuszczaj mnie! Panie, umocnij mię! Dzieci moje małe, dzieci moje miłe, nigdy to ja ich nie zobaczę!“ Nie umiem wypowiedzieć, jaki smutek ścisnął mi serce.
Otóż temu starcowi z czasem prawie wszyscy aresztanci zaczęli oddawać swoje pieniądze do przechowania. W katordze prawie wszyscy byli złodziejami, ale naraz wszyscy niewiadomo zkąd nabrali przekonania, że starzec nie może nic ukraść. Wiedziano, że gdzieś ukrywał wręczone sobie pieniądze, ale w takiem utajonem miejscu, że nikt nie potrafił ich znaleźć. Później kiedyś mnie i niektórym Polakom wyjawił swoją tajemnicę. W jednym z palów był sęk mały, z pozoru mocno zrosły z drzewem. Ale sęk można było wyjąć, a pod nim ukazywało się wielkie zagłębienie. Tam to dziadunio chował pieniądze i zakładał sęk napowrót tak, że nikt ni-