Strona:PL Dostojewski - Wspomnienia z martwego domu.djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

by mu nie powiedzieć łaskawego, wesołego słowa, nie pośmiać się z nim, nie pożartować a nie było w tem ani odrobiny traktowania z góry, nic, coby wyglądało na łaskawość zwierzchnika. Umiał być z nimi jak towarzysz, jak człowiek równy. Pomimo jednak całego tego instynktowego demokratyzmu jego, aresztanci ani razu nie pozwolili sobie na jakąś poufałość, na brak uszanowania względem niego. Przeciwnie. Tylko twarz aresztanta rozkwitała, gdy spotykał się z komendantem i zdjąwszy czapkę, patrzał już z uśmiechem na podchodzącego ku sobie naczelnika. A gdy ten przemówi — jak gdyby rublem obdarzył. Zdarzają się tacy popularni ludzie. Wyglądał na zucha, chodził prosto, żwawo. „Orzeł!“ mówili o nim aresztanci. Ulżyć im losu, naturalnie, nie mógł: zawiadował tylko inżynierskiemi robotami, które i przy wszystkich innych komendantach szły swoim zwyczajnym, legalnym porządkiem. Tyle tylko, że bywało spotkawszy przypadkiem partyę na robocie, a widząc, że robota skończona, nie trzymał ich niepotrzebnie i puszczał przed uderzeniem w bęben. Ale podobała się jego ufność ku aresztantom, brak drobiazgowej drażliwości, zupełny brak form obrażających, zwykłych w stosunkach z podwładnymi. Myślę, że gdyby zgubił tysiąc rubli, a najpierwszy z naszych złodziei znalazł je, to byłby mu je odniósł. Mam głębokie przekonanie, że takby się stało.