Strona:PL Dostojewski - Wspomnienia z martwego domu.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wania w ostrogu, nie wytykał im ani ich pochodzenia, ani wyznania, ani sposobu myślenia, co się zdarza u naszego ludu prostego w stosunku do cudzoziemców. szczególnie Niemców, choć bardzo rzadko. Zresztą, co się tyczy Niemców, to się z nich tylko śmieją; Niemiec dla rossyjskiego pospólstwa przedstawia się jako coś niezmiernie komicznego. Z naszymi zaś Polakami katorżnicy obchodzili się nawet z uszanowaniem, daleko lepiej niż z nami ze szlachty rossyjskiej i wcale ich „nie zaczepiali“. Ale ci, jak się zdaje, nie chcieli nawet widzieć tego i brać na uwagę.
Zacząłem mówić o T-wskim. On to, kiedy ich przeprowadzano z pierwszego miejsca wygnania do naszej fortecy, dźwigał na swych barkach B-kiego niemal przez całą drogę, jak tylko B.. chory i słabowity, ustawał w półetapu. Posłani byli naprzód do U-gorska. Tam, powiadali, było im dobrze, to jest daleko lepiej, niż w naszej fortecy. Ale przechwycono ich korespondencyą, zupełnie zresztą niewinną, z innymi skazańcami w innem mieście i z tego powodu uznano za rzecz konieczną wysłać ich do naszej fortecy, bliżej pod oczy wyższej władzy. Trzecim towarzyszem był Ż-ki. Do czasu ich przybycia M-cki był sam jeden w ostrogu. Toż to musiał on tęsknić w pierwszym roku swej katorgi!
Ten Ż-ki był to ów wiecznie modlący się Polak, o którym już wspominałem. Wszy-