Strona:PL Dostojewski - Wspomnienia z martwego domu.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tu i nie głupi człowiek, który z różnych pieców chleb jadał, ale gwałtownie lubił się sprzeczać.
— Kruk krukowi oka nie wykolę! ponuro, jakby do siebie przemówił trzeci, już siwy człowiek, samotnie w kącie dojadający swój kapuśniak.
— A starszyzna pewno się przyjdzie pytać, czy go usunąć, czy nie? — dodaje obojętnie czwarty, z lekka trącając palcami po bałałajce.
— A czemużby nie mieli mnie pytać? — z gniewem odpowiada drugi — to znaczy, że cała biedność prosi, wszyscy wtedy świadczcie, gdy zaczną się rozpytywać. Ale to u nas tak bywa, że przed czasem krzyczą, a jak przyjdzie do rzeczy, stchórzą.
— A ty jak myślałeś? — mówi ten, co grał na bałałajce. — Na toż jest katorga.
— A onegdaj — ciągnie dalej, nie słuchając, co do niego mówią, i rozgorączkowany amator sporów — zostało trochę mąki. Zebrano wyskrobki. posłano sprzedać. Nie, dowiedział się; artielszczyk doniósł, odebrali; oszczędność każe. Co? sprawiedliwie, czy nie?
— Ale przed kim się ty chcesz skarżyć?
— Przed kim? przed samym lewizorem, co jedzie.
— Przed jakim lewizorem?
— To prawda, bracia, że jedzie lewizor, mówi młody, zuchowaty parobek, piśmienny,