aresztanta, który był przedtem zamożnym właścicielem sybirskim, wezwano raz pod wieczór do bramy. Pół roku przedtem otrzymał on wiadomość, że jego żona wyszła zamąż i mocno to odczuł. Teraz ta żona właśnie podjechała do bramy, wywołała go i dała mu jałmużnę. Pomówili z sobą ze dwie minuty, zapłakali i pożegnali się na wieki. Widziałem twarz jego, kiedy wracał do kazarmy.... Tak, tutaj można było nauczyć się cierpliwości.
Gdy zmierzch zapadał wprowadzano wszystkich nas do kazarmów i zamykano na całą noc. Ciężko mi było zawsze wracać z dziedzińca do naszej kazarmy. Była to długa, niska, duszna sala, mdło oświetlona łojówkami, z ciężkim, zabijającym zapachem. Nie pojmuję teraz, jak w niej przeżyłem lat dziesięć. Do spania na tak zwanych „narach“[1] miałem tylko trzy deski; to było całe moje miejsce. Na tych „narach“ w naszej tylko izbie mieściło się trzydzietu ludzi. W zimie zamykano nas wcześnie; trzeba było ze cztery godziny czekać, dopóki wszyscy zasną. A do tego gwar, hałas, śmiechy, przekleństwa, dźwięk łańcuchów, swąd i kopcenie, golone głowy, piętnowane twarze, łatane ubiory — wszystko napiętnowane, zbezczeszczone. Tak, człowiek dużo wytrzymać może. Człowiek jest istotą do wszystkiego przywy-
- ↑ Drewniany pomost do spania pod ścianami. (Przyp. tłóm.).