Strona:PL Dostojewski - Wspomnienia z martwego domu.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dać radę, i wszyscy razem ochoczo zabierali się do roboty. Pulchny, zwierzchu tylko zlekka przymarznięty śnieg łatwo się nabierał łopatą, ogromnymi kęsami, i rozrzucał się wkoło, jeszcze w powietrzu obracając się w pył świecący. Łopata z łatwością wrzynała się w białą lśniącą od słońca masę. Aresztanci prawie zawsze wesoło odbywali tę robotę. Świeże powietrze zimowe i ruch ożywiał ich. Wszyscy stawali się weselszymi, rozlegał się śmiech, wykrzykiwania, dowcipy. Zaczynano bawić się w śnieżki, nie bez tego naturalnie, żeby po chwili ludzie rozsądni i gorszący się śmiechem i wesołością nie zakrzyczeli na to i powszechne ożywienie kończyło się zwykle połajanką.
Powoli zacząłem rozszerzać koło moich znajomości. Sam zresztą nie myślałem o znajomościach; ciągle jeszcze byłem niespokojny, posępny i niedowierzający. Znajomości moje same się zawiązywały. Jednym z pierwszych, którzy mię raczyli odwiedzać, był aresztant Pietrow. Mówię odwiedzać, i kładę szczególny nacisk na to słowo. Pietrow mieszkał w osobnym oddziale i w najdalszej odemnie kazarmie. Stosunków między nami nie mogło być żadnych; nic też ani trochę wspólnego nie łączyło nas i nie mogło nas łączyć. A tym czasem Pietrow w początkach mego życia więziennego uważał sobie jakby za obowiązek niemal codziennie zachodzić do mnie, albo zatrzymywać mię, kiedy w wolnych chwilach