Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się byli powinni, gdyż to do moich rąk miała być wypłacony całkowita suma...
»Napisałem do twego króla i jego ministra, aby przeleli bezzwłocznie do mego skarbu te dwa miliony i pół.... — Dla czegóż mi nie odpowiedzieli?
— Ponieważ, — odrzekł dumnie pan Deval przyprowadzony do ostateczności — ponieważ twoja proźba do ministra napisaną była w sposób zbyt rozkazujący i zuchwały... — a co do króla mego pana, nie dosyć pamiętałeś o odległości dzielącej króla Fracji od Deya Algieru!
— Nędzniku!! — krzyknął Hussein, zrywając się, jak gdyby się chciał rzucić na pana Deval, i chwytając ręką za rękojeść swego kandżaru.
Konsul spokojny, z rękami skrzyżowanemi na piersiach, nie cofnął się ani o krok jeden, Lecz już Dev porzucił myśl morderstwa, aby zastąpić ją zniewagą.
Drżącą z gniewu ręką podniósł swój wachlarz z piór i uderzył nim pana Deval w policzek.
— Dayu Algeru, — odpowiedział konsul nie tracąc cudownej zimnej krwi, jakiej dał dowody od początku tej trudnej audyencyi, — to mnie nie zelżyłeś, „lecz Francyą“. Francja potrafi się zemścić....
— Powiedz twemu panu, że się go nie obawiam!... powiedz mu, że wypowiadam mu wojnę... powiedz mu, że za kilka tygodni, handel jego na morzu Śródziemnem istnieć przestanie!...
— Odpowiadam ci w imieniu mego pana, że Francja nie ścierpi, aby piraci na nowo rozpoczęli rozbijać! — Zniszczy niewolnictwo chrześcian w twem państwie! — przestanie płacić haniebny haracz, jaki do dziś dnia państwa morskie, tyle są słabe, że ci płacą!!
— Strzeż się konsulu Francji!!
— Czego? Deyu Algieru?
— Nie chciej ażebym sobie przypomniał, że Deyowie, moi poprzednicy, przywiązywali chrześcian do paszcz swych armat!!
— Deyu Algieru, nie ośmielisz się.
Owładnięty bohaterską postawą pana Deval, Hussein wahał się przez minutę.
Nakoniec rozsądek wziął górę nad wściekłością.
— Lew pustym nie raczy zgnieść robaka! — rzekł z emfazą! — Wynoś się z tego pałacu! — wynoś się z moich krajów. — Wypędzam cię konsulu Francyii!
— Deju Algeru... do widzenia! — odpowiedział pan Deval.
I wolnym, mierzonym krokiem, opóścił salę audycncyjną i wyszedł z Casbahy.
Działo się to 30 kwietnia 1827 r.
Dopięto jednakże około miesiąca stycznia 1830 wyprawa do Afryki, postanowioną została na radzie królewskiej, — i to po długich i licznych opozycyach, zwalczonych wytrwałością pana do Bourmont.
Najjaśniejszy Panie, — rzekł minister, który cokolwiek później postawiony być miał na czele wyprawy; — należałoby prowadzić tę wojnę, choćby tylko dla tego aby dowieść, Europie, że król Francyi niepozwala się bezkarnie znieważać dowódcy piratów.
Słowa te, które przytaczamy dosłownie, — większy wywarły wpływ na umysł Karola X aniżeli najpoważniejsze argumenta, i jak już wyżej mówiliśmy wyprawa została postanowioną.
Admirał Duperré powierzone miał sobie dowództwo floty.
Pan de Bourmont mianowany został naczelnym generałem.
Wzięto się dzieła natychmiast, ażeby dopełnić olbrzymich przygotowań uzbrojenia, i w końcu kwietnia, trzysta statków oczekiwało w przystani Tulonu ładunku ludzi, amunicyi i wszelkiego rodzaju prowizji.
Tulon, jak wspominaliśmy na początku tego rozdziała, przedstawiał w tej chwili jedyny w swoim rodzaju widok, takiego ożywienia, ruchu, malowniczego nieładu, o jakiem żadne pióro, ani pendzel nie zdołałyby dać jak najbardziej niedokładnego choćby wyobrażenia.
— Oficerowie i żołnierze, w najrozmaitszych mundurach i najrozmaitszej broni, zapełniali ulice i place publiczne, wspólnie z mnóstwem ciekawych przybyłych z czterech stron Francji, a nawet z dalszych krajów, aby przyjrzeć się ambarkowaniu na okręta wojsk i odjazdowi wyprawy afrykańskiej.
Miriady robotników, pracowały dzień i noc, zapełniały arsenał i warsztaty morskie z bezprzykładną pilnością.
Aby dać wyobrażenie bajecznego nagromadzenia prowizyi, złożonej w stosy na brzegu morza, dość będzie powiedzieć, że przygotowywano dla armii lądowej żywności na trzy miesiące, — flota zaś zaopatrzoną była na sześć miesięcy. — Beczki z winem, baryłki z mąką i jarzynami, ułożone w stosy trzema rzędami, tworzyły długie i wysokie mury. Furaż, faszyny, kosze, przedstawiały wielkie góry. Nakoniec, każde działo miało tysiąc ładunków, — i óśm milionów kartuszów miało być rozdzielone pomiędzy żołnierzy!..
Wpośród tego to ożywionego obrazu, w początku maja, w mieście którem zajmujemy się, odegrają się pierwsze sceny prologu naszej książki.


II.
OBŁAWA NA GALERNIKÓW.

Dziewiątego maja 1830 r., około godziny trzecicj po południu, podczas ponurej pogody, pod szarem zamglonem niebem, czyniącej ten wiosenny dzień, podobnym raczej do jesieni; jeździec siedzący, na dość