Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie schodzę na obiad... — odpowiedział mu wicehrabia. — Idź zawiadom pana hrabiego i panie, że jestem cierpiący i że pójdę do łóżka... przyniesiesz mi filiżankę zimnego bulionu i butelkę wina Bordeaux...
Służący powrócił w kilka minut, niosąc na tacy filiżankę japońską pełną po brzegi i butelkę Chateâu-Lafitte.
Gontran, wyczerpany zmęczeniem i umierający z pragnienia, pochłonął raczej niż wypił zawartość filiżanki i butelki.
Następnie, tak jak to kazał powiedzieć ojcu i siostrom, rzucił się na łóżko, nie po to, by na nim szukać spoczynku, którego pewnym był, że nie znajdzie, ale po to, by się zastanowić nad nowemi wymaganiami swego nielitościwego władzcy, barona Polart.
Opuśćmy go tymczasem na chwilę tylko.


∗             ∗

Zaletą sine qua non powieści jest, wedle nas, prawda względna, wynikająca z obserwacyi mniej lub więcej ścisłej i z mniejszej lub większej zręczności, z jaką romansopisarz wprowadził na scenę typy i charaktery podpatrzone.
Wyobraźnia w powieści jest powołaną do odegrania roli niezmiernie szczupłej. Pierwszą zasługą malarza obyczajów, rzeczywiście godnego tej nazwy, jest pamiętanie nie tego co przeczytał, lecz tego, co widział.
Nie przyznajemy bynajmniej powieściopisarzowi prawa wymyślania obyczajów i namiętności, na sposób Chińczyków wymyślających krajobrazy i zwierzęta, które nigdy nie istały w żadnym kraju.
Pozwalamy tylko opowiadającemu obmyśleć w swej wyobraźni żywioły fikcyi dramatycznej, przeznaczonej do służenia za ramy do jego studyów z natury i wymagamy koniecznie, aby ta fikcya była co najmniej prawdopobną, ponieważ brakłoby mu zasługi absolutnej prawdy.
Owóż spostrzegamy w tej chwili, że przez zapomnienie, niweczące z gruntu to prawdopodobieństwo, do którego przywiązujemy tyle wagi, zaniedbaliśmy wytlómaczyć, jak i dla czego pani Herbert znajdowała się w parku o północy, w samą porę, aby być obecną rozmowie Blanki i Raula.
Naprawmyż coprędzej ten błąd mimowolny, a przedewszystkiem naprawmy go pokrótce.
Czytelnik przypomina sobie, że po obiedzie, w którym brał udział baron Polart i na skutek wyjaśnienia niezupełnego i bolesnego między Dyanną a Blanką w pokojach śpiącego generała, młoda dziewczyna powróciła do swego pokoju, unosząc okropne podejrzenie, że ta, którą uważała za swą siostrę, była jej rywalką.
Długiemi wydawały się Dyannie godziny wieczoru, opędzonego we łzach i samotności.
Generała nie opuszczał sen ciężki.
Jerzy, tak jak to czynił zazwyczaj od niejakiego czasu, był w willi Labardès u Marcelego.
Wiemy, co robiła Blanka.
Noc nadeszła.
W miarę, jak posuwały się wskazówki na zegarze, pani Herbert czuła w sercu ból coraz to więcej dojmujący na myśl, że Blanka miała zasnąć może z żalem w duszy, nie podawszy jej, siostrze, czoła do pocałunku na dobranoc.... Kiedy uderzyła dziesięta, Dyanna nie mogła już wytrzymać dłużej.
Jerzy powrócił był i udał się na spoczynek. Odkąd stan generała wywoływał pewne obawy i wymagał starań ciągłych, Jerzy i żona jego zajmowali w tym samym skrzydle dwa pokoje oddzielne.
Dyanna w nocnej toalecie wyszła od siebie i skierowała się ku drzwiom Blanki, z postanowieniem przyciśnienia do serca tej ukochanej córki i uczynienia ostatecznej próby usunięcia jej wątpliwości.
Ale w chwili wejścia zawahała się i cofnęła.
Gdyby Blanka miała ją przyjąć z tym nieopisanym chłodem, z tą wyraźną obojętnością, które jej taką sprawiały przykrość!...
Alboż w takim razie nie lepszem było jeszcze powątpiewanie nad pewność?
Po trzykroć Dyanna, uzbroiwszy się w nowe postanowienie, powracała do tych drzwi zamkniętych, po za któremi, jak sądziła, spała Blanka. Po trzykroć to nagłe wahanie, któreśmy zaznaczyli, powracało jak za pierwszym razem.
Miała już odejść i nie powrócić niezawodnie więcej, kiedy zdawało jej się, że słyszy lekki szelest, pochodzący z tego pokoju, którego progu przejść nie śmiała. Prawie równocześnie drzwi się otwarły.
Dyanna uskoczyła w bok gasząc światło, które trzymała w ręce.
Blanka przeszła, niedostrzegłszy nocnego gościa, osłonionego ciemnościami kurytarza.
Serce Dyanny bić przestało...
— Gdzie też iść może? — zadała sobie pytanie.
Blanka zeszła na dół.
Dyanna szła za nią.
Blanka przeszła opustoszałe pokoje parteru. Dyanna szła za nią jak cień idzie za ciałem.
Blanka odsunęła zasuwkę małej furtki, przeszła taras i zapuściła się w aleję kasztanową.
Pani Herbert poczekała aż Blanka zniknęła pod sklepieniem zieleni, a wtedy z kolei przeszła trawnik by śledzić dalej jej kroki.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Reszta niepotrzebuje już wytłómaczenia i część niejasna naszego opowiadania jest już odtąd dokładnie wyjaśnioną.