Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wprędce, poznała Gontrąna i pana Polart; słyszała jak się sprzeczali z powodu zjawiska, które zwróciło na siebie uwagę bąrona, ale nie zrozumiała nic z ich pomieszanych i urywanych głosów.
Wicehrabia i gość jego poszli dalej swoją drogą i zniknęli w kierunku zamku.
Blanka, uspokojona już ze swego chwilowego przestrachu, zabrała się napowrót do swej nocnej przechadzki.
Po upływie dziesięciu minut może, doszła do, zamierzonego celu swej peregrynacji, kamiennego stołu.
Cokolwiek zmęczona, usiadła na jednym z żelaznych krzesełek rozstawionych naokół stołu, winszując sobie stanowczości i odwagi, którą dała sobie samej dowód niezbity.
W tejże samej chwili jednak konwulsyjne drżenie wstrząsnęło naraz tak odważnem dotąd dziewczęciem. Podniosła się wystraszona i chciała uciekać, ale nogi odmówiły jej naglę posłuszeństwa, jakiś obłok zakrył jej oczy, upadła na krzesło, z którego powstała.
Zkądże pochodziła nagła ta trwoga?
Boże mój, spowodowała ją rzecz najprostsza w świecie a zarazem najbardziej przerażająca.
Blanka posłyszała wyraźnie trzask gałęzi w jednym z klombów otaczających placyk i wyraźny odgłos męzkich kroków doszedł jej ucha.
Otóż młoda dziewczyna zdała od zamku o tej godzinie, zdaną była na łaskę tego, który nadchodził bez względu na to, kimby on był.
Rzecz pewna, że był to dostateczny powód do obawy dla najodważniejszej nawet, a Blanka wówczas tylko czuła s:ę odważną, gdy była pewną, że jej nic nie zagraża.
Trzask gałęzi ustał. Kroki zbliżały się. Jakaż postać ciemna, niewyraźna jeszcze, zbliżała się ku pannie de Presles.
Młoda dziewczyna poleciła swą duszę Bogu tak, jakby oczekiwała śmierci. Ostatecznym wysiłkiem udało jej się podnieść i puścić się w stronę zamku.
Strach dodawał jej skrzydeł; nie biegła, ale leciała; nagle przecież noga jej potknęła się o uschłą gałąź, co spadła z wierzchołka kasztanu; zachwiała się, straciła równowagę, padła na piasek alei wydając okrzyk, który zabrzmią! niby echo własnego jej głosu.
W tej samej chwili poczuła młoda dziewczyna, że ją ktoś podnosi i posłyszała głos cichy i drżący wzruszeniem; głos dobrze jej znany, wyszeptał z intonacją wyraźnego zdziwienia i niepokoju:
— Panno Blanko.... Czy to podobna? to pani?... Na miłość boską odpowiedz mi pani, mów co... powiedz mi, żeś się nie skaleczyła, że cię nic nie boli...
Trudno znalęźć słowa, frazesy, by wyrazić to co się w tej chwili działo w umyśle, w duszy Blanki w chwili, gdy nabyła już Zupełnej pewności, że nietylko nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo, tem okropniejsze, że nieznane, na myśl, o którem czuła, że ją ssał jakiś ogarnia, ale że się znajduje obok tego, którego w każdym wypadku byłaby wybrała sobie na protektora i obrońcę.
— Pan Raul! — wyszepnęła z radosną intonacyą w głosie, która przejęła szczęściem serce młodzieńca.
Bianka podniosła się, zaledwie wspierając się nieco, na ramieniu, które jej podał pan de Simeuse.
Oboje przez chwilę stali naprzeciw siebie milczący.
Tak czystą w swej nieświadomości była myśl tej młodziutkiej dzieweczki, że nie odczuwała najmniejszego zakłopotania z powodu tej nocnej niespodziewanej schadzki. Milczała wyłącznie z powodu, że to podwójne wstrząśnienie pozostawiło niejakie pomięszanie w jej myślach.
Co do Raula, temu szacunek jego równie wielki jak miłość, zdumienie zaledwie rozpraszające się, a wreszcie powiedzmy, nieśmiałość nakazywały mu oczekiwać, aby panna de Presles pierwsza wyraziła swą wolę, nakazywały mu nie nadużywać sytuacyi, którą zawdzięczał najnieprawdopodobniejszemu z przypadków. Po niejakiej chwili, Blanka Całkowicie już uspokojona z chwilowej swej trwogi, przerwała milczenie!
— Mój Boże, panie Raulu, — wyszepnęła nawpół uśmiechnięta, — mój Boże, jak też mnie pan wystraszyłeś!
— Pojmuję to aż nadto, pani i jestem rzeczywiście zmartwiony tą moją niezręcznością.... Czy mi ją pani zechcesz kiedy wybaczyć?
— Alboż nie należy wybaczać mimowolnych błędów?
— Jakaż pani dobra! — zawołał młody człowiek z uniesieniem.
Blanka podjęła napowrót:
— Widzę pana, panie Raulu, albo raczej odgaduję pana w tych ciemnościach. Słyszę pana, nakoniec wiem, że tu jesteś... a przecież trudno mi uwierzyć i zapytuję siebie samej, czy nie śnię, tak obecność pańska w tym parku o tej godzinie wydaje mi się nieprawdopodobną i niewytłómaczoną.
Raul nic nie odpowiedział.
— Mówże pan, — ciągnęła dalej młoda dziewczyna, — jestem córą Ewy i co za tem idzie, ciekawą.... Dajże mi pan klucz do tej zagadki. Powiedz mi, jakim sposobem tu się znajdujesz?
— Mamże pani wyznać prawdę?
— Bez wątpienia, trzeba koniecznie.
— Czy nie będziesz mi pani zbyt wielkich czynić wyrzutów?