Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Godziny dnia mijały, wieczór nadszedł, a światło umysłu nie powróciło do głowy starca.
Jerzy Herbert pojechał do willi Labardès, aby uprzedzić Marcelego i Raula, że im się przyjdzie uzbroić w cierpliwość i czekać jeszcze na tak gorące przez nich pożądane rozstrzygnięcie się sprawy.


∗             ∗

Na skutek zajść, zaszłych w Tulonie po owem śniadaniu ofiarowanem przez barona Polart swym przyjaciołom, w »Klubie Przemysłu i Sztuki«, Gontran powrócił do zamku bardzo późno w nocy.
Trzeba mu oddać sprawiedliwość i przyznać, że nie zamknął oczu tej nocy ani na chwilę, że stojąc u otwartego okna, widział jak jedna po drugiej zagasały gwiazdy w przestrzeni, spychane z niebios pierwszym brzaskiem zorzy.
Bezsenność Dyanny była tak samo zupełną a stokroć okropniejszą jeszcze, bo młoda kobieta zmuszoną była udawać sen, aby ukryć przed mężem męczarnie, które szarpały jej serce.
Od samego zaraz rana, zapewniwszy się, że Jerzy wyjechał na konną przejażdżkę, Gontran poprosił siostrę o chwilę widzenia się, które też zaraz otrzymał.
W chwili, gdy młody człowiek wszedł do pokoju Dyanny, ta ostatnia zafrasowaną została jego bladością niezwykłą i gorączkowym blaskiem jego oczu.
— Czyś chory? — spytała go serdecznie i z prawdziwem zajęciem, boć, bądź co bądź, był jej bratem i jakkolwiek opłakane było jego postępowanie, mogła go już nie szanować, ale czuć musiała, że taż sama krew płynie w ich żyłach i musiała kochać go wbrew wszystkiemu.
— Czyś ty chory? — powtórzyła. — Wyglądasz, jakbyś był cierpiącym.
— Nie, moja kochana Dyanno... źle spałem tylko i to wszystko.. nigdy zresztą nie czułem się zdrowszym.
— Szczęśliwą jestem, jeśli to prawda.... Ale czemuż mam przypisać tę poranną wizytę, tak przeciwną twoim nawyknieniom?...
— Przychodzę prosić cię o oddanie mi pewnej przysługi.
— Przysługi?
— Tak, przysługi.
— Zgaduję.
— Bardzo wątpię.
— Grałeś i przegrałeś... i przychodzisz mnie prosić o pieniądze. Niestety, kochany mój Gontranie, jeżeli to to, w takim razie bardzo źle trafiłeś, niedawno temu dwa razy przyszłam ci w pomoc i kieska moja jest teraz pusta kompletnie.
Gontran wyjął z kieszeni garść złota, którą ukazał Dyannie.
— Widzisz, żeś się omyliła... — rzekł wreszcie. — Przysługa, której się po tobie spodziewam, nie ma nic wspólnego z pieniądzmi.
— A! — zawołała pani Herbert tonem rzeczywistego zdziwienia.
Potem dodała:
— Ale w takim razie o co chodzi?
— Zaraz się dowiesz, — odpowiedział wicehrabia nie bez pewnego zakłopotania. — Czy przypominasz sobie któregoś dnia, onegdnaj, jeśli się nie mylę, przedstawiłem tobie i ojcu jednego z moich przyjaciół?...
— Przypominam sobie, a jeżeli chcesz, abym była szczerą, wyznam, że zdziwioną jestem niepomiernie, iż wznawiasz podobne wspomnienie.
— Dla czegóż to?
— Pytasz mnie o to, a wiesz to równie dobrze jak ja.
— Nie, doprawdy.
— Tem gorzej dla ciebie.... A więc kochany mój Gontranie, czyż nie powinienbyś rumienić się za to, żeś sprowadził do domu twego ojca i przedstawił twój siostrze osobistość tak dwuznaczną, żeby nie powiedzieć więcej, jak ów mniemany baron, który nie może być i nie jest twoim przyjacielem.... Podobny brak taktu u szlachcica z twojem nazwiskiem, u światowca jest rzeczą niewybaczoną.
— Jeżeli mi tak bardzo brak taktu, moja kochana Dyanno, — odpowiedział Gontran, wykrzywiwszy twarz uśmiechem, — zdaje mi się, że tobie znów straszcie brak wyrozumiałości.... Być może, że maniery pana Polart pozostawiają wiele do życzenia pod względem dystynkcyi.
— Być może, rzeczywiście... — przerwała pani Herbert z ironią.
— Ale, — ciągnął dalej wicehrabia, — niemniej przeto jest człowiek dobrze urodzony... i... co więcej jeszcze... nasz powinowaty....
Gontran mimo pewności, którą wmawiał w siebie, ostatnie słowa wymówił z wielkiem wahaniem.
— Nasz powinowaty!... — krzyknęła Dyanna. — Cóż to ma znów znaczyć?... Czyżby ten pan Polart rościł sobie przypadkiem pretensye należenia z daleka czy z blizka do naszej rodziny?
— Ależ bez wątpienia, rości sobie tę pretensyę i jest to uzasadniona pretensya.
— Tak ci powiedział?
— Więcej niż powiedział, dowiódł mi tego.
— I jakże to, proszę cię?
— Pokazując mi autentyczny dokument, dowodzący związku w piętnastym stuleciu hrabiego de Presles z jedną ż panien de Polart....
— I ty to widziałeś, Gontranie? — spytała młoda kobieta zdumiona.