Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ani od kwiatka odartego już zupełnie niemal z listków, ani purpurowych ustek Blanki.
Ostatni listek padł wreszcie na ziemię. Stokrótka na ostatnie pytanie odpowiedziała: Nad życie!...
Jak zazdrosny kochanek, który chciałby do głębi przeniknąć duszę swej ukochanej, którą podejrzywa o niewierność bodaj w myślach choćby, tak Dyanna śledziła wyraz fizyognomii młodego dziewczęcia.
Upojenie uśmiechu, który na mgnienie oka rozchylił jej usta, ukazując dwa rzędy olśniewających ząbków, czarowny błysk jej spojrzenia, rozświeconego tryumfującym jakimś wyrazem, były dla biednej Dyanny groźną rewelacyą.
— Niestety!... — powiedziała sobie z goryczą, — niestety!... niestety!... to nie była bynajmniej zabawka!...
Blanka nie poczuła wcale ciężaru inkwizytorskiego spojrzenia, które zaciężyło na niej.
Odpięła od staniczka drugą stokrotkę i poczęta znowu tak samo obrywać jej listeczki.
Dyanna cierpiała tak straszliwie, że zapomniała zupełnie o ostrożności, którą postawiła sobie za prawidło i w chwili kiedy Blanka szeptała pytanie: »Czy kocha?...« przerwała jej i dotknąwszy jej ramienia spytała jej głosem drżącym ze wzruszenia:
— Więc tak zależy ci na tem, aby się tego dowiedzieć?...
Blanka jak ten, którego nagle zbudzą z sennego marzenia, nie zrozumiała zrazu pytania, które jej zadano.
Popatrzała na Dyannę wzrokiem głębokiego zadziwienia.
— Więc tak zależy ci na tem, aby się tego dowiedzieć? — powtórzyła pani Herbert. — Wszakże wyrocznia raz już odpowiedziała ci za niego?...
— Co chcesz powiedzieć? — szepnęła młoda dziewczyna.
— Mówię ci o tym, którego przyzywa myśl twoja, kiedy pytasz stokrótki: czy kocha?
Tak samo jak nagła błyskawica rozświeca ciemności, tak myśl słów Dyanny zarysowała się nagą i ściśle określoną w umyśle Blanki.
Twarz dziewczęcia oblała się rumieńcem szkarłatnym. jako kwiat granatu.
— O, moja siostro... moja siostro... — wyszeptała, ukrywając twarz zarumienioną na łonie pani Herbert, — dla czego pytasz mnie o to?...
— Dla tego, że kocham cię więcej, niż moje życie, drogie dziecko... dla tego, że ci zastępuję miejscematki... dla tego, że mam prawo a zarazem i obowiązek znać do głębi duszę twoją, że mi nie wolno nie wiedzieć o każdej serca twego tajemnicy.... Jeżeli kochasz, jam powinna o tem wiedzieć, żeby bądźto przygasnąć twej miłości, bądź dodać ci siły do jej pokonania.
Blanka posłyszawszy ostatnie te słowa, które w jej uchu zabrzmiały jak zapowiedź nieszczęścia, podniosła głowę i palący rumieniec na jej twarzy ustąpił w jednej chwili miejsca niezmiernej bladości.
— Dyanno, — zawołała z energią kobiety, która się czuje zranioną w tem wszystkiem, co jej jest najdroższe i najświętsze, — Dyanno, co ty mówisz z góry już o pokonywaniu miłości, która może istnieje wyłącznie tylko w twej wyobraźni?... Czyż ty sądzisz, że gdybym kochała, oddałabym serce człowiekowi, który nie byłby tego godzien?... Czyż więc tak mało cenisz twą siostrę, że możesz przypuścić iż dozwoliłaby uczuciu swemu biedź na oślep, na łaskę losu?...
— O! moja Blanko... moja uwielbiona Blanko, — szeptała pani Herbert, której wszystkie pedejrzenia poczynały wzrastać w pewność, — czy ty możesz tak mówić do mnie?... Zanim zwątpiłabym o tobie, umarłabym chyba, a ty to wiesz dobrze! Ale Czyż młode serce nie może się pomylić?
— Nie moje przynajmniej, — odpowiedziały panna de Presles, niemal wyniośle, — za dumne ono, aby się mogło kiedybądź pomylić....
— A zatem, — podjęła Dyanna, zaniepokojona, niespodzianą zwianą, która zaszła w naturze dotychczas tak łagodnej i słodkiej Blanki, — a zatem to prawda, że ty kochasz?...
Na to pytanie tak wprost postawione, młoda dziewczyna zdała się z początku zaniepokojoną i wahającą.
Ale wahanie to trwało chwilę tylko i energia, dotąd ukryta, ponownie się ujawniła.
— A! — rzekła, — pytasz mnie... a badając dajesz mi świadomość tego, co dotąd przedemną było nawpół ukrytem... dajesz mi jawny dowód tego, czegom sama nie była jeszcze pewną... chcesz wiedzieć, czym oddała moje serce. Na cóżbym miała to ukrywać przed tobą, skoro nie mam się za co rumienić? A więc tak, to prawda, kocham... kocham z całej mej duszy i na życie całe.
— Nieszczęśliwe dziecko!... — wymówiła zcicha Dyanna, podnosząc ku niebu oczy i ręce. — Widocznie, że moje cierpienia nie skończyły się jeszcze, że fatum nieprzebłagane jeszcze.
Potem głośno już, dodała:
— A ten, którego kochasz... lub którego przynajmniej zdaje ci się, że kochasz... któż to jest?
— A! ty to wiesz dobrze, moja siostro!... — odpowiedziała spiesznie dzieweczka, — skorom ci powiedziała, że on jest mnie godzien, wiesz przeto, że to Raul.
Dyanna omal nie upadła jak rażona gromem, ostatnia jej nadzieja, ostatnie powątpiewanie niknęły zupełnie.
Żal jej było tej niepewności, którą tak przeklinała dotąd...