Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niebieniu, jakby sto szpilek, a w żołądku aksamit.... Ojcze Croquemagot, powtórzę na twoje zdrowie i waszej zacnej małżonki....
Wychylił nowy kubek z równie przyjemnem jak pierwsze uczuciem.
— Teraz, — rzekł ocierając usta rękawem i przybierając poważną minę, — teraz będziemy mówić o interesie....
— Czyż by było coś w powietrzu? zapytał szynkarz.
— Do licha! spodziewam się że jest i to nie bagatelal...
— I cóż takiego?
— Koleżeński żarcik... — poprostu mała grzeczność dla nadzorców galer....
— Ucieczka!!... — zawołał Croquemagot z miną pomieszaną.
— Więcej aniżeli to.
— Dwie ucieczki!!
— Dalekim jesteś od prawdziwego rachunku!!... alarmowe działo, niedługo da pięć strzałów.... — Ni mniej ni więcej!!...
— Gwałtu!! — zawołał szynkarz, — pięciu zbiegłych!! Nieszczęśliwi!! — z tą ich manią uciekania, skończą na tem, że mnie skompromitują!! — Wiem niewątpliwie, że już od dawna policya niedowierza Morskiemu Królikowi....
— Ah ba! cóż chcesz?... jesteś notaryuszem, bankierem i oberżystą galerników! — masz z tego zyski... słusznem jest abyś ponosił także i ciężary.... Zresztą już czas... — przygotuj klatkę, — ptaszki wkrótce przyfruną.
Croquemagot głębokie wydał westchnienie.
— Chodźmy, — rzekł, — ponieważ tak trzeba, pomożesz mi....
I w towarzystwie nowoprzybyłego przeszli do sąsiedniej izby.


V.
REWIZYA

Croquemagot i Cocodrille pozostawali przez dziesięć minut w ciemnej izbie znajdującej się obok głównej sali szynkowni; praca której się oddawali, zależała poprostu na przeniesieniu w inne miejsce pęków chróstu leżących przy ścianie w pośrodku izby i ułożenia ich w innem.
Skończywszy tę robotę, dwaj ludzie powrócili do sali. — Cocodrille nalał sobie trzeci kubek wódki, a Croquemagot otworzył na rozcieź drzwi wychodzące. na małe podwórze koło drogi.
Zacząwszy od tej chwili, szyld Morskiego Królika stał się na piękne, rzeczywistością. — Dom tak starannie zamknięty i tak niedostępny, odzyskał swój tytuł szynkowni. — Według nęcących obietnic wypisanych czerwonemi literami na blasze, ofiarowywał rzeki wybornego wina, starej wódki i piwa marcowego ekstra-musującego!...
Szynkarka, jako zacna gospodyni, zabrała się z chwalebną pilnością do szumowania zupy gotującej się w kotle. — Croquemagot i Cocodrille, usiedli jeden naprzeciw drugiego, — nałożyli fajki i rozmawiali o różnych rzeczach, tonem budującej zgody i i serdeczności.
Godzina upłynęła.... — Zegary dzwonnic Tulonu zabierały się wybić dwunastą.
Nagle strzał padł jak piorun, tak iż szyby okien szynkowni zadrżały w swej ołowianej oprawie.
Było to pierwsze uderzenie alarmowego działa.
Ah! ah! — rzekł Cocodrille.... — uwaga!! — Raz!
Drugi strzał dał się słuszeć.
— Dwa! — mruknął Croquemagot.
— Trzy!
— Cztery!
— Pięć.... — zawołnli kolejno obaj bandyci.
— Interes udał się niewątpliwie... — dodał Cocodrille... — Nigdy o tem nie wątpiłem.... Rzecz cała zbyt dobrze była ułożona aby się miała nie powieść.... Kolędy muszą już teraz być niedaleko ztąd.... Zapewne już byli na brzegu, kiedy o ucieczce się dowiedziano,.. — Powiedz no ojcze, jak się tam nazywasz, czy wiesz, że to dość zuchwale: — pięciu zbiegów przechodzących przez port i miasto z laskami w ręku, w samo południe!! — Myślę, że o tem długo mówić będą...
Szynkarz opóścił głowę na piersi i zdawaj się bardzo wzruszony, prawie drżący.
— Ah! do trzykroć stotysięcy dyabłów! — zakrzyknął Cocodrille, — niemiej że takiej miny zmokłej kury, mój kolego!! — Aby sobie dodać odwagi pomyśl tylko o pięknych zyskach, które wpadną ci do kieszeni!! — Możesz być pewny, że będą nie małe!!..
Skutek tych słów był natychmiastowy... — niepewny uśmiech, ukazał się na ustach ojca Croquemagot.


∗             ∗

Podczas gdy w szynkowni pod Morskim Królikiem miał miejsce powyższy dyalog, dziesięciu majtków, chałasując straszliwie, śpiewając i wybuchając głośnym śmiechem, szło drogą przedmieścia i kierowali ku wsi, a tem samem ku gościnnemu domowi ojca Croquemagot.
Majtkowie, którzy zapewne więcej aniżeli wypada bawili się butelką, tworzyli dwie bandy, po pięciu każda w pewnej od siebie odległości, i zajmowali całą szerokość ulicy, pięciu bowiem z każdej bandy trzymało się pod ręce i szło frontem dwoma szeregami.
Idąc śpiewali chórem na cały głos z odurzającym zapałem pieśni dobrze znane w morskich por-