Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To nie moje postanowienie jest przyczyną naszego nieszczęścia wspólnego, moja matko, to fatalność!..
— A więc sądzisz, że masz prawo skazywać człowieka, który cię kocha na cierpienia bez końca?... na wieczną a niezasłużoną boleść?...
— Alboż ja zasłużyłam na to co cierpię, matko moja?...
— Nie, sto razy nie, biedna ofiaro! Ale dla czegóż skazywać tak was oboje na straszną karę za zbrodnię, której ani jedno ani drugie nie jest winno?...
— Pytasz mnie o to, matko... a przecież wiesz to dobrze! Alboż ja mogę zmienić coś w tem co istnieje?... Czyliż Bóg sam miałby moc zmazania okropnej plamy, która na zawsze łamie me życie?.. Czyliż możliwem jest, abym została żoną Jerzego?...
— Tak, dziecko moje, to jest możliwem....
— Nigdy!... nigdy, moja matko! — zawołała Dyanna w uniesieniu, — nigdy! Pytałaś mnie przed chwilą, czy mam prawo łamać serce Jerzego? czy mam prawo skazywać go na wieczne cierpienie? Ależ tem mniej jeszcze mam prawo oszukiwać uczciwe, prawe jego serce! odwzajemnić szlachetną miłość jego najnikczemniejszą zdradą! A moje nieszczęście, wiem ja to dobrze, jest nieszczęściem, ale bynajmniej nie występkiem; niemniej jednak ja niosę na czole cierniowy wieniec hańby! Czyliż tego wieńca człowiek, który mnie kocha ma się prawo spodziewać odemnie?... Gdybym podzieliła go z nim, ja, dziś niewinna i męczennica, jutro byłabym zbrodniarką, byłabym nikczemną! Odpowiedz mi, matko moja, czyż to nie prawda?...
— Ani zbrodniarką, ani nikczemną! — odparła pani de Presles. — Ale nie chcę ja bynajmniej przemódz tej prawości twej szlachetnej dumy, którą w jej przesadzie nawet podziwiać muszę! Przychodzę powiedzieć ci tylko, żeś nie rozpatrzyła tej sprawy wszechstronne....
— To prawda, ja patrzałam na nią z jednej tylko strony.... Alboż ma ich ona więcej?... Nie wiem o tem....
— A więc do mnie należy odkryć je przed tobą...
— Mów, moja matko, słucham cię....
— Posuwasz odwagę twoją do heroizmu, — ciągnęła dalej hrabina, — i z góry pewną jestem, że nie mogłabym cię przełamać, zajmując się tobą tylko.... Będę przeto bronić wyłącznie sprawy Jerzego, a ponieważ umysł twój jest równie sprawiedliwym jak czystem jest twoje serce, jestem z góry pewną niemal, że mnie zrozumiesz....
— Nigdy przynajmniej, — odszepnęła Dyanna, — głos sympatyczniejszy nie bronił szlachetniejszej sprawy....
— Wzbraniasz się poślubić tego, który cię kocha, a głównym argumentem twoim przeciw możliwości tego związku jest to, że zostając żoną Jerzego wniosłabyś mu w wianie hańbę nieznaną, zdradziłabyś go, oszukała jego wiarę.... Wszakże tak utrzymujesz, nieprawdaż, moje dziecko?...
— Tak, moja matko, tak właśnie....
— A więc, jedno słowo odmieni postać całej sprawy....
— A to słowo?... — spytała młoda dziewczyna, której bicie serca rozsadzało piersi... — to słowo?....
— Powiem ci je: — Gdyby Jerzy poślubił cię, wiedząc prawdę?...
Gdyby nie ciemność głęboka, możnaby było widzieć płomienny rumieniec, który zalał twarz Dyanny.
Ukryła głowę w obu dłoniach, jak gdyby purpurowa ta zasłona, co przysłoniła twarz jej, mogła stanowić dla ciekawego oka wskazówkę tego, co się działo w głębi jej duszy.
— Prawdę! — powtórzyła głosem, który wzruszenie czyniło zaledwie dosłyszalnym, — ależ on jej nie zna, on jej nigdy znać nie będzie. O! moja matko, powiedz mi, że on jej nie zna....
— On o niczem nie wie, moje dziecko... ale wszystkiego może się dowiedzieć.
— Dowiedzieć wszystkiego! O! mój Boże! Brak więc było jeszcze tej tortury do mojej męczarni! Ale tę tajemnicę okropną, tę ohydną tajemnicę, któżby mu ją odkrył?...
— Ty, Dyanno.
Nagłym ruchem młode dziewczę wyrwało się z objęć matki, która je otaczała swym uściskiem... cofnęła się szybko z nieopisanem przerażeniem.
Przez kilka sekund nic nie było słychać prócz wietrzyku, co szemrał wśród liści — i serca panny de Presles uderzającego przyspieszonem biciem.
Nakoniec przerwała tę ciszę.
— Źle posłyszałam... — rzekła, — źle posłyszałam, nieprawdaż, moja matko?
— Nie, moje dziecko, dobrze słyszałaś...
— A więc ja, ja miałabym powiedzieć Jerzemu?... ja?... A! moja matko!...
Dyanna wymówiła te słowa z nieopisanym wyrazem goryczy i wymówki.
— Moje dziecko, widzę że mnie oskarżasz! — odparła łagodnie pani Presles — a przecież za chwilę przekonasz się, że mam słuszność... przekonasz, że żądam od ciebie uczynku szlachetnego i wielkiego, najwspaniałomyślniejszej ze wszystkich ofiar.
— Nie rozumiem cię matko.
— Czy ty sądzisz, że byłoby sprawiedliwem skazywać na śmierć człowieka, nie oznajmiwszy mu poprzednio motywów wyroku.. nie pozostawiwszy mu sposobu bronienia się przeciw zawartym tam zarzutom i ratowania swej głowy?
— Nie, to nie byłoby sprawiedliwe. Ale jakiż związek między tą sytuacyą a naszą?..