Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A kiedyż to?
— Przed kilkoma miesiącami, wkrótce zaraz po zdobyciu Algieru i wyjeździe państwa do Paryża....
— A jakież to powody pociągały cię na tę niezbyt gościnną ziemię?
— Pojechałem odwiedzić jednego z moich przyjaciół, który obecnie jest naszym sąsiadem, młodego barona de Labardès....
— Czy to nie on ocalił ci życie w zeszłym roku, kiedy to zbiegli galernicy was napadli?...
— On właśnie. On także był towarzyszem moim w tę noc wielce dramatyczną, o której państwu wspomniałem. W noc ową natura tym samym oddychała spokojem. Wietrzyk chłodzący a wonny, taki jak ten, co teraz, pieści nasze czoła, owiewał moją głowę. Księżyc wschodził; tylko że nie wychodził jak teraz z morskiej topieli, ale niby krwawa tarcza wznosił się z nad gór i skalistych czczytów Atlasu.
— Jakiegoś to rodzaju są przygody, które panu przyszły teraz na pamięć?... — spytał ciekawie pan Presles.
— To przygody myśliwskie, generale.
— Czy nie będzie niedyskrecyą poprosić pana o opowieść, która, pewien jestem, zajmie zarówno panie jak mnie zapalonego, starego myśliwca?...
— Ależ ani trochę i chętnie spełnię pański rozkaz.... Obawiam się wszakże...
— Czego?...
— Tego, że jestem bardzo niezręcznym opowiadaczem i że przeto nie będę umiał skreślić dość obrazowo tych wrażeń jakich doznałem... a szczerze mówiąc, gdyby mi się nie udało i gdyby moje opowiadanie wydać się miało państwu bladem i bez wartości, doprawdy szkodaby było....
— Nie bądźże znów skromnym nad miarę, mój chłopcze! — przerwał mu generał. — Wiesz równie dobrze jak ja, że prosta ale prawdziwa opowieść faktu dokonana przez tego, który był jego bohaterem, daleko więcej jest w stanie przykuć słuchacza niż najzręczniejsze opowiadanie, wyszłe z pod pióra biegłego pisarza....
— Żądasz tego, generale, jestem więc posłu m....
Nie dając się prosić dłużej, Jerzy opowiedział ów epizod, który czytelnicy nasi znają już i przypominają sobie zapewne, epizod polowania na dziki.
W miarę jak młodzieniec zachodził dalej w swem opowiadaniu z naturalną wymową i gorączkową nieco malując werwą, coraz bardziej władnął uwagą słuchaczy.
Kiedy wreszcie doszedł do tego miejsca, kiedy mu trzeba było wprowadzić Arabów z długiemi karabinami, wymierzonemi do strzału, przebiegających kukurydzowe pole i zdążających już ku krzakom, po za któremi był ukryty, słaby okrzyk wyrwał się z ust Dyanny... głowa jej pochyliła się bezwładna na piersi.
Zupełna niemal ciemność nie dozwoliła była dostrzedz wzrastającej jej z każdą chwilą bladości.
Ponieważ młoda dziewczyna wciąż nie podnosiła głowy, pani de Presles pochyliła się ku niej i spytała:
— Moje dziecko, co tobie?...
Dyanna nic nie odpowiedziała.
Hrabina pochyliła się ku niej więcej jeszcze i z kolei wydała okrzyk....
Piękna Prowansalka zemdlała.
Otoczono ją zaraz... Zmoczone skronie jej wodą zimną i niebawem też przeszło jej zemdlenie.
— A! — wyszeptała przychodząc do siebie, — jakaż ja jestem szalona... takem się przelękła... zdawało mi się....
Nie dodała już nic więcej, ale to co powiedziała i tak już było dostatecznem. Wzruszenie jej, trwoga, to zemdlenie były równie wymownemi, jakby było najotwartsze wyznanie.
Dziewczęta nie mają zwyczaju mdleć z powodu opowieści niebezpieczeństwa, na które narażał się obojętny... lub choćby tylko przyjaciel, który nie jest niczem więcej jak przyjacielem....
Jerzy więc był kochanym! Nie wątpił już o tem teraz, nie mógł wątpić.
— Jutro, — powiedział sobie, wracając do willi, — jutro pomówię z generałem... jutro mój los się rozstrzygnię!...
Mamyż potrzebę dodawać, że aby snąć pierwej dobić się do dnia następnego, przez noc całą nie zmróżył i oka.


XII.
OŚWIADCZENIE.

Nazajutrz przeto, około drugiej po południu, Jerzy udał się w drogę do zamku Presles, najdoskonalej zdecydowany nie opóźniać pod żadnym już pretetekstem stanowczego kroku, od którego zależała jego przyszłość i jak sądził, cale jego szczęście.
Jako człowiek dobrze wychowany i nawykły obracać się w dobrem towarzystwie, nasz Prowansalczyk chciał krok ten tak ważny otoczyć pewnemi zewnętrznemi, przyjętemi zazwyczaj formami.
Wprawdzie zażyłość serdeczna i przyjacielska kordyalność, jakie go łączyły z generałem pozwalały mu nie odstąpić i na ten raz od zwykłego sans façon, ale na ten raz Jerzy nie chciał stanąć przed hrabiną w szerokim słomkowym kapeluszu i jasnem letniem ubraniu, który to ubiór tak jest dogodnym pod słońcem Prowancyi.
W tym dniu jednak przywdział na siebie strój bez zarzutu, właściwy dla gentlemana, który ma so-