Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

smutku. Zwolna i ja dostroiłem się do ogólnego smutku i twarz przybrała odpowiedni wyraz chronicznego nadąsania. Dnie spędzałem po za obrębem naszego pałacu, ale nie wiele mniej nudziłem się podczas tych długich wędrówek po bulwarach, niż gdybym był pozostał w domu. Co tu robić w ogromnem mieście, gdzie nie znam nikogo?... Jak zabić czas, nie mając do dyspozycyi ani wierzchowca, ani wesołych towarzyszy?... Zresztą ojciec mój żądał zawsze, abym wracał na wszelkie jedzenia do domu, co mi czyniło takie wrażenie, jak kiedy to spętają nogi kurczętom, aby nie oddalały się zbytnio od kurnika....
»Od czasu do czasu szedłem do teatru, ale teatr nie jest przecież przyjemnością, tylko o tyle, o ile po nim następuje dobra kolacya w wesołem towarzystwie.
»Otóż owego wesołego towarzystwa brak mi było absolutnie, a potem trzeba było powracać o północy!
»Słowo honoru ci daję, mój kochany Jerzy, że spień już począł mnie napadać i grozić wpędzeniem przedwcześnie do grobu. Spodziewam się, że umiesz sobie wyobrazić całą okropność mego położenia i że mnie żałujesz z duszy....
— Jakże cię nie żałować, biedny, nieszczęśliwy młodzieńcze!... — odpowiedział Jerzy z szyderczem politowaniem. — Zdaje mi się, że długo potrzebaby szukać, zanimby się znalazło równe twoim nieszczęścia.
— Tak... tak... drwij sobie do woli, a jednak niezadługo, czy chcesz czy nie chcesz, będziesz musiał współczuć zemną nad wielkością mej niedoli, bo ja nie skończyłem jeszcze bynajmnie....
»Pewnego dnia, kiedy właśnie przechadzałem się znudzony po bulwarze włoskim poczułem, że mnie ktoś uderza po ramieniu. Odwróciłem się i poznałem ku wielkiej mej radości twarz jednego z dobrych moich przyjaciół z Tulonu, niejakiego wicehrabiego de la Pollade, którego mój ojciec uważał zawsze za największego urwisza, co zresztą nie jest rzeczą tak absolutnie nieprawdopodobną, zresztą chłopak najmilszy w świecie,... Gdyby to człowiek miał słuchać tego, co prawią rodzice, musiałby nie żyć z nikim chyba.... najmniejsze wybryczki naszych przyjaciół w ich oczach wydają się potwornościami karygodnemi!... Mają oni w oku niewiedzieć jak dziwaczny jakiś mikroskop, który wszystko nadmiernie powiększa....
»— A! do licha, mój kochany Gontranie! — zawołał mój przyjaciel la Pollade, — jakże się cieszę, że cię spotykam!
»— A cóż dopiero ja!...
»Zamieniliśmy z sobą uścisk dłoni, potem podjął wicechrabia:
»— Więc tyś w Paryżu, nic o tem nie wiedziałem!
»— Jestem tu już od kilku tygodni....
»— Nie mam potrzeby pytać cię, czy się bawisz, bo to nie ulega wątpliwości....
»— A mój przyjacielu! — zawołałem z tym serdecznym, rozdzierającym serce, okrzykiem boleści, co to zwiastuje prawdę, — nudzę się jak mops....
»— Czy podobna!...
»— Ależ tak jest....
»— A więc daj mi twój adres, to się odwiedzę....
»— Nie rób sobie tego kłopotu, nie zostałbyś bowiem przyjęty....
»— Jakto, zamykasz przedemną drzwi twego domu?...
«— To nie ja, ale mój ojciec....
»— Więc ty tu jesteś z rodziną?...
»— Niestety!!
»— A więc zobaczym się gdzieidziej, skoro już nie u ciebie, a naprzód czy przyjmiesz obiad, który ci dziś ofiaruję?...
»— Chętnie przyjąłbym, ale nie mogę....
»— Cóż ci jest przeszkodą?...
»— Władza rodzicielska.
»— Dajże pokój! Czy chciałbyś wmówić we mnie, że cię napowrót przystawiono do piersi?...
»— Musisz temu uwierzyć, bo to historyczne....
»I opowiedziałem mu zwyczaje i obyczaje pałacu przy ulicy Chaillot.
»Wysłuchał mnie, śmiejąc się serdecznie i pokpiwając sobie ze mnie.
»— Mój drogi przyjacielu, — rzekł mi, kiedyśmy skończyli, — kup sobie stojaczek, wejdź w niego i nie mówmy już o niczem więcej! Dość będzie czasu, abyśmy się powtórnie spotkali z sobą wówczas, kiedy już przejdziesz ząbkowanie!...
»— Dokuczasz mi! — zowołałem, — a to mi szlachetnie!
»— Nie dokuczam ci, przyjmuję sytuacyę taką, jak ona jest.... Nie moja to wina, że jest tak śmieszną....
»— Raczej daj mi dobrą radę.
»— Alboż za nią pójdziesz?
»— Do licha, pójdę!
»— A zatem rada moja jest taką: — puść w trąbę opiekę rodzicielską. Zjedzmy obiad razem... po obiedzie pójdziemy do teatru Nouveautés... poznasz Armantynę....
»— Któż to jest ta Armantyna?
»— Roskoszne dziecko, które grywa »naiwne« w tymże teatrze... najmilszy bęben różowy i złotowłosy jakiego sobie wyobrazić możesz.... Cóż podoba ci się to?...
»— Podobałoby mi się... ale....
»— Ale co?...
»— Co powie na to mój ojciec?
»— Powie co zechce, a ty mu pozwolisz gadać ile mu się podoba... Czegóż się boisz wreszcie?... Czy