Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wiem o tym, kochana pani, i zawsze też byłem wdzięczny! — odpowiedział Prosper. — Otóż mówiła mi pani, że pan Tordier jest niebezpiecznie chory...
— Tak niebezpieczenie, że, jeśli się nie mylę, nocy dzisiejszej nie przeżyje...
— Jakto! tak dalece!
— Niestety.
— Kto by to mógł przewidzieć!
— O! ja przewidywałam aż zanadto... Trzeba się było spodziewać takiego końca... Tordier nie jest już młody i zawsze był cierpiący... Biedny człowiek nigdy nie zaznał wielkiego szczęścia na tym świecie... wreszcie stał się nawet nieznośnym... Czyż nie lepiej byłoby, ażeby odszedł i zostawił wolnymi tych, którzy są jeszcze młodzi i mogą używać życia... Muszę ci się przyznać, panie Prosperze, że nieraz pragnę już tej wolności, bo wtedy zmieniłoby się wiele rzeczy... pojmujesz pan, nieprawdaż?
— Naturalnie... naturalnie... — wyrzekł młodzieniec bez przekonania, byle odpowiedzieć.
— O! bo ja nie zawsze byłam szczęśliwą — podchwyciła Garbuska tonem zbolałym. — Tordier nie zawsze miły był... Na interesach nie znał się wcale i tylko dzięki mnie, można było zebrać ładną, bardzo ładną sumkę... Chciał na swoją korzyść zużytkować mój spryt do handlu, ale mnie nie kochał... tak, jak się to kocha... całym uczuciem, sercem, duszą... A ja bym chciała być tak kochaną i zrozumianą...
Komiwojażer słuchał pilnie, usiłując ukryć zdziwienie.
Więc ta istota bezkształtna, ta Garbuska, miała takie usposobienie sentymentalno-romantyczne.
Doprawdy trudne to do wiary.
Ledwie zdołał powstrzymać na ustach szyderczy uśmiech.
— Ale — rzekła nagle Julia Tordier, zmieniając ton —