Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To, co powinnam była uczynić, będąc przytomną i posiadając zimną krew... No wiesz, już dosyć; czyż jeszcze badanie to dłużej potrwa? A muszę cię uprzedzić, że mnie ono już męczy!
Do tej chwili Lucjan pozostawał na progu drzwi, a Garbuska jak gdyby gotowa była wypchnąć go za drzwi.
— Pozwoli mi ciocia wejść, — odezwał się młodzieniec.
— A to po co?
— Chciałbym się zobaczyć z wujem...
— Ależ to niemożebne!
— Niemożebne!... Dlaczego?...
— Doktór zalecił, ażeby ochraniać go przed wszelkim wzruszeniem, a więc i przed wszelkimi odwiedzinami.
— Moja wizyta będzie bardzo krótka... Powiem doń zaledwie słów kilka.
— Nie będzie mógł ich ani usłyszeć, ani zrozumieć.
— Jakto, stan jego tak dalece jest poważny?
— Tak.
— Pozwól, ciociu, ażebym zobaczył sam na własne oczy.
— Ja nie mogę przekraczać zaleceń doktora.
— Ależ to z twej strony okrutnie, moja ciotko.
— Nazywaj me postępowanie, jak ci się podoba, a mnie to mało obchodzi.
— Czy ciotka wezwała mą kuzynkę, Helenę?
— Jakto, znowu dalsze badanie! — krzyknęła Garbuska. — Powiedziałam już przecie, że ono mnie męczy.
Lucjan podchwycił:
— Chcę wiedzieć, czy pani pisała po moją kuzynkę Helenę! Przypuszczam, że ona ma przecież prawo widzieć się z umierającym ojcem. Pani obowiązkiem jest uprzedzić ją o tym, co się dzieje...
— To moja rzecz, a nie pańska... Żegnam pana, panie Gobert...