Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/599

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Więc nie żyje?
— Bądź pani spokojna, nie powróci.
— Nożem ją zabiłeś?
— Fi! czy to ja rzeźnik?.. Ani jedna kropla krwi nie popłynęła; panienka sama wpadła w pułapkę mojego wynalazku.
— Powiedz, jak to było?
— Proszę posłuchać i nie przerywać... Nająłem się do robót ziemnych w Petit-Bry i razem z innymi kopaczami, kazano nam wykopać w pobliżu willi zbiornik wody głęboki na sześć metrów. Po ukończeniu kopania, ażeby nie było wypadku, nakryliśmy ten dół deskami.
Zauważyłem, że panna Joanna co wieczór o jednej porze wychodzi z willi i właśnie tą drogą udaje się do skrzydła pałacyku, gdzie leży chory pan Lucyan Gobert, a zabawiwszy tam czas jakiś, wraca którędy przyszła.
Otóż wczorajszej nocy, podczas strasznej burzy, ułożyłem tak deski, iżby się zapadły za najmniejszem dotknięciem, a sam ukryłem się w kącie po za drzewami.
Niedługo czekałem; panienka wyszła i, bojąc się zmoknąć, pobiegła prosto przez deski na zbiorniku...
Rozległ się krzyk, następnie trzask desek, i wszystko znikło w dole... Dzieło moje skończyło się, wziąłem nogi za pas i uciekłem.
— A gdybyś się omylił?
— Niepodobieństwo. Widziałem dziś rano, jak wyjęto trupa sztywnego.
— Na koniec! — szepnęła Garbuska z szatańskim zadowoleniem. — Z tą skończyłam już rachunki.
— Oto są pieniądze, — rzekła, podając Tristanowi zwitek banknotów.
— Dziękuję pani! nie sprawdzam nawet o tyle ufam jej uczciwości.
I dodał, zabierając się do odejścia: