Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/587

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kim krokiem szedł drogą od stacji kolei żelaznej prowadzącą do willi.
Zapuścił się w stronę budującego się pałacyku wieszczek.
— Co za czas — mówił do siebie podróżny — czy ona przyjdzie, czy ośmieli się wyjść na taką burzę?.. List jej był jednak tak naglący... lecz co to widzę, szopa jakaś, trzeba się schronić przed nawałnicą...
Wszedł pod szopę i czekał; naraz zadrżał, posłyszał zbliżające się kroki a potem jakiś cień ludzki szedł prosto na niego.
Poznał twarz nocnego wędrowca i ujrzał nóż otwarty w jego ręku.
— Tristan! — szepnął.
Naraz straszny piorun spadł, ziemia, oblana białawym światłem błyskawicy, zatrzęsła się.
— Myślałem, że już nie żyję — wybełkotał Tristan — prawdopodobnie panna teraz nie przyjdzie, poczeka aż się uspokoi, ja także poczekam... pomimo wszystkiego, coś mi mówi, że to tej nocy się stanie...
Tristan monologował głośno, tak, że ukryty człowiek słyszał wszystko, a w miarę, jak słuchał twarz wykrzywiała mu się strasznym przerażeniem.
Burza dosięgła punktu kulminacyjnego i powoli ustawać zaczęła.
W pokoju obok chorego dziewczęta siedziały zestraszone i przytulone do siebie. Joanna śledziła skazówki na zegarze. Marta co chwila unosiła firanki i burzę obserwowała.
— Moja biedna Joasiu — mówiła — twój przyjaciel nie przyjdzie na schadzkę.
— Przyjdzie, proszę pani, pisałam mu, żeby był o wpół do dwunastej przy parkanie w parku.
— Pomyśl, że w taką burzę nie wyjdzie z domu.