Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/426

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Bardzo się ucieszy, że pani będzie pod dobrą opieką... Ona tak panią kocha!
— Ty także kochasz Helenkę — rzekła pani Gobert, ściskając ręce Joasi.
— Jak siostrę swoją, gdybym ją miała, życie bym za nią oddała, aby tylko szczęśliwą była.
— Będzie szczęśliwą — ukryjemy ją aż do pełnoletności, a potem matka nie będzie mogła niczego jej zabronić.
— Niech tylko myśli, że nie żyję — rzekła Helena — nie będzie mnie żałowała.
Joanna pożegnała się, a pozostali usiedli do śniadania.
Lucjan spojrzał na zegar.
— Bądźcie zdrowe! — Uciekam do Petit-Bry — zawołał.
Był już na progu, gdy usłyszał hałas na schodach.
— Co to jest? — zapytała pani Gobert.
Lucjan dał znak milczenia, a sam słuchał uważnie.
— Rozmowa jakaś na schodach... Kilkanaście osób wchodzi...
Naraz zadzwoniono; pani Gobert i Helena zerwały się.
— Ukryj się, Heleno!... — rozkazał Lucjan.
Dziewczę wybiegło, a Lucjan stał, jak skamieniały, pomimo że już trzeci raz pociągnięto za dzwonek.
— Otwórz prędzej! — rzekła matka.
— Otworzyć w imię prawa! — rozległ się głos za drzwiami.
— Zginęliśmy... — jęknął Lucjan.
— Otworzyć w imię prawa! — wołano powtórnie.
A ponieważ nikt nie odpowiadał, zaczęto drzwi wybijać.
Lucjan otworzył; we drzwiach ukazał się komisarz policji, szef bezpieczeństwa publicznego i dwóch agentów.
— Pan Lucjan Gobert? — zapytał komisarz.
— Tak, panie.