Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XXXVI.

Szmer pogardy powitał te słowa.
Goście restauracji byli zdumieni i oburzeni tak bezprzykładną nikczemnością.
— A, więc pan nie zrozumiał! — zawołał Lucjan, nie mogąc powstrzymać gniewu. — Cóż to? bierzesz mnie za mordercę? A przecież trudno nie zrozumieć... Odwołuję się do honoru wszystkich tych, co mnie słyszą: Ja panu nie grożę, lecz wyzywam...
Pojedynek! Pojedynek uczciwy chcę mieć z panem. Jeżeli zaś odmówisz, to dlatego, że jesteś ostatnim z nikczemników.
Prosper zaczął się naigrawać.
— Pojedynek! — powtórzył. — Pojedynek z jakimś tam rębaczem, fechtmistrzem! Zabijesz mnie, a ja ci pozostawię Helenę. Dobry interes dla mnie. Nie taki ja głupi.
— Podły! nędzny nikczemniku! — wyrzekł Lucjan głosem świszczącym. — Jedynie przez godność własną nie pluję ci w twarz.
Komiwojażer, jak wiemy, był barczystym i znakomicie zbudowanym mężczyzną. Gdyby szło o to, ażeby ująć się za bary, lub pójść na noże, nie zawahałby się z pewnością, lecz tam gdzie rozstrzyga kula, nie myślał swej skóry narażać.
Wzruszył więc ramionami i odpowiedział:
— Pogardzam twymi obelgami...
— O, ja cię zmuszę, abyś się bił.
I Lucjan rzucił się ku Prosperowi, z ręką podniesioną, ażeby go spoliczkować.
Ale dziesięć rąk wyciągnęło się w przejściu, bo kilku gości już wstało.
— Po co to panu? — odezwał się jeden z tych, którzy go powstrzymali. — To zbyteczne spoliczkować tego człowieka! To nikczemnik, boi się... bić się on nie będzie.