ko do stołu, na którym znajdowały się przybory do pisania.
Wzięła ćwiartkę papieru, pióro i ręką drżącą skreśliła te wyrazy:
Przyjdź pan, czekam.
Podpisała:
Julia.
Włożyła do koperty i napisała adres:
To uczyniwszy, wyszła na ulicę i oddała list posłańcowi.
Prosper znajdował się w hotelu, w swoim pokoju. Po nocy, spędzonej z kolegami na obfitych libacjach, drzemał, wyciągnięty w ubraniu na łóżku. Obudziło go pukanie posłańca, który mu list oddał. Piękny komiwojażer rozdarł kopertę i spojrzał na pismo.
— A! — wyrzekł prawie głośno. — A! W samą porę! Fundusze zaczęły się już wyczerpywać straszliwie... To, doprawdy, zdumiewające, jak te pieniądze rozchodzą się w Paryżu. Ale ten diabeł Józef Włosko może sobie powinszować daru jasnowidzenia: Wszystko tak się dzieje, jak zapowiada! Nie trzeba dać czekać poczciwej niewieście... Zaraz do niej biegnę.
Ubrał się elegancko i podążył na ulicę Anbry.
Julia Tordier nie spodziewała się go tak prędko. Ujrzawszy go tak niespodziewanie, wydała okrzyk szczę-