Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z rękami niepomiernej długości i podobnymi do tych, jakie mają pewne gatunki małp.
Nieproporcjonalność ta jednak, znikała jeszcze wobec potwornej wklęsłości głowy między wystającymi ramionami.
Natomiast twarz tej kobiety, tak pokrzywdzonej przez naturę, była szczególnej, a moglibyśmy powiedzieć przerażającej piękności.
To wyrażenie przerażająca jest trafne, bo cera matowej bladości, wielkie oczy czarne o wejrzeniu sfinksa, usta o wargach grubych, zmysłowych, czerwonych od napływającej krwi, stanowiły coś złowrogiego i przywodziły na myśl wizerunek małżonki Wampira.
Włosy czarne, bardzo gęste i bardzo długie, wydawały się zbyt ciężkimi dla głowy, którą wieńczyły.
Osobliwsza ta istota, żywy fenomen, który się nam ukazał, dbała widocznie wielce o ułożenie włosów, wiążąc je w utrefione warkocze i pukle.
Zresztą była to jej kokieteria jedyna, ciało bowiem szczupłe i bezkształtne, ginęło w fałdach szlafroczka z ciemnej materii, źle skrojonej i kupionej zapewne w jakim podrzędnym kramie.
— Dzień dobry kochanej pani Tordier — odezwał się doktór z uśmiechem, zdejmując kapelusz.
— A! to pan, panie doktorze. Dzień dobry — odparła garbuska głosem o nosowym brzmieniu, właściwym prawie wszystkim osobom, mocno garbatym.
— Tak, to ja, kochana pani, i do usług.
— Posyłałam do pana wczoraj wieczorem.
— Ja wróciłem do domu dopiero o trzeciej zrana... Byłem przy połogu; ale widzi pani, nadbiegam zaraz... Zapewne chodzi o pana Tordier?...
— A o kogóżby, jeśli nie o niego?... jemu zawsze jest coś, a przynajmniej tak mu się zdaje...
— Miejmy nadzieję, że tym razem nic poważnego?