Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ba matka... rzeczywiście nawet podobna... ale znowu wygląda tak młodo, że może być nawet starszą siostrą. Dlaczego ja przedtem nigdy jej nie widziałem? Ach, młodsza podnosi się i obie oddalają się od okna.., wychodzą z pokoju. Ta matka czy siostra starsza, jakkolwiek jest piękną, jednak mi się nie podoba... twarz surowa, postawa dumna, oczy jakieś złośliwe.
Gaston wpatrywał się jeszcze w okno, gdy spostrzegł znowu młodszą blondynkę w kapeluszu na głowie i ubraną do wyjścia.
— Wychodzi i zdaje się sama... A gdybym poszedł za nią?...
I rozmawiając z samym sobą, Gaston odszedł od okna i skierował się do pokoju sypialnego, by zmienić ubranie. W tej chwili dźwięk dzwonka u drzwi przedpokoju wstrzymał go u progu.
— Żeby go djabli wzięli — powiedział ze złością — w czas wybrał się ktoś z wizytą!
Poszedł jednak otworzyć.
Gościem, który tak niespodziewanie przeszkodził mu spełnić powzięte postanowienie, był mężczyzna lat niezdecydowanych, bliższy przecież drugiej niż pierwszej młodości, ubrany bardzo starannie lecz czarno, ogolony skrupulatnie, w białym krawacie i z wstążeczką legji honorowej. Artysta wziął go za urzędnika sądowego.
— Musiał zapewne omylić się — myślał, witając go — nie mam przecież żadnych stosunków z sądem.