Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/491

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

opłakiwane przez niego, bardzo byłoby winnem, gdyby sprzeciwiało się jego życzeniom, oponowało przeciw jego woli.
— Nie obawiaj się pani niczego... Przybyłam do mego ojca, ażeby go nie opuścić już więcej. Córka, którą odnalazł będzie czuwać nad im bez wytchnienia i postara się zastąpić mu rodzinę. Los mój wyda mi się słodkim, zaprowadź mnie do mojego ojca, pani, ja chcę go zobaczyć!
Mówiąc to Róża podniosła się, rzuciła okiem na drzwi, któremi hrabina wyszła na jej spotkanie.
Drzwi te otworzyły się bez hałasu.
Stojąc na progu, na pół ukryty w cieniu podniesionej portjery Gaston Dauberive nieruchomy i milczący słuchał tego wszystkiego, a oczami pożerał literalnie swoją córkę.
Słuszny a wychudły, z twarzą bladą, otoczoną koroną włosów śnieżnych, artysta wydawał się raczej osobistością fantastyczną, wyjęta z opowieści Hoffmana.
Ukazanie się to, tak nieoczekiwane, wywołało z piersi młodej dziewczyny okrzyk podziwu i przestrachu zarazem.
— To on — wskazała szeptem hrabina.
— Paulino — zaczął Gaston głucho — Paulino!
I szaleniec postąpił dwa kroki naprzód. Róża pomimo woli cofnęła się.
Szaleniec, który tymczasem zatrzymał się, postąpił jeszcze naprzód.