Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/485

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kocha tego człowieka, ponieważ dla niego opuściła próg tego domu...
— Rene, nie oskarżaj róży — błagalnym tonem przerwała Teresa.
— Czyż wszystko jej nie oskarża? Ale ja będę wiedział, co ją skłoniło de pójścia do tego przeklętego domu.
— Jeszcze raz cię błagam, nie oskarżaj Róży. Bądź spokojnym, zaklinam cię... Bądź odważnym, cokolwiek bądź by się stać miało!
— Cóżby się stać miało jeszcze?...
— Życie czasami bywa okrutne, moje dziecię — zaczęła Eugenja Daumont ze swej strony. — Jesteś mężczyzną i masz siłę młodości, cierpienie więc łatwiejsze będzie dla ciebie do zniesienia, jak dla kobiety.
— Dlaczego mi to mówisz, pani? Kiedy serce się rozdziera, czy to serce mężczyzny, czy kobiety, cierpienie pozostaje jedno.
— Rene — mówiła dalej macocha — a gdyby Roża nie mogła zostać twoją...
— Widzisz pani, że mnie nie kocha, że nie kochała mnie nigdy.
— Przysięgam ci, że kocha cię z całej swojej duszy, przysięgem że niezdolną jest do zdrady, do podłości.
Smutną twarz młodego człowieka ozłocił promień nadziei.
— A jednak moje drogie dziecię, małżeństwo twoje, po tem wszystkiem jest niemożliwem.