Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/440

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dosyć kłopotu z wyżywieniem samego siebie, i to dobrze, żem się tak jeszcze urządził, iż mogłem następnie odnaleść pańską córkę.
— Moją córkę? Gdzie?
— Biedne dziecię, które tymczasem już dobrze wyrosło, wychowane było kosztem publicznym.
— Cóż z niej zrobiono?
— To, co zwykle robią z dziećmi podrzuconemi... Oddano ją do służby.
— Ach mój Borze, mój Borze!
— Uzbrojony U moje wspomnienia, odszukałem ją jednak, co jest rzeczą najważniejszą.
— Moja córka jest ładną, nieprawdaż?
— Bardzo ładna.
— Blondynka czy brunetka.
— Blondynka z oczami niebieskiemi, aksamitnemi.
— Zupełnie jak matka — szeptał Gaston — jak, jak...
Szukał imienia Teresy, szukał jednak napróżno.
— Nie wiem, zapomniałem zupełnie — skończył ze smutkiem.
— Na cóż panu potrzebna matka, kiedy masz swoją córkę? — przerwał mu Jarry.
— Rzeczywiście, a ta córka? Kiedyż ją zobaczę?
— Tego wieczora.
— O której godzinie?
— Zaczekamy, aż noc nadejdzie i wybierzemy chwilę, w której pani hrabina pojedzie z wizytami.