— Do pana Daumont.
— Dobrze. Właśnie wrócił przed godziną...Na drugiem piętrze...
Po tych słowach odźwierna zamknęła lożę na klucz, włożyła go do kieszeni, i mając zapewne kupić w bliskości, wyszła, zostawiwszy drzwi od ulicy na wpół otwarte.
Zamiast iść na górę, Touret zatrzymał się i myślał:
— Nieobecność jej przychodzi mi w pomoc... trzeba skorzystać z tak szczęśliwego zdarzenia...
Wrócił się do powozu, wziął Teresę na ręce, i w kilka minut przebywszu wschody, zadzwonił do mieszkania Daumontów.
Robert, posłuszny jak zwykle rozkazom żony, wrócił tego dnia z biura wcześniej o całą godzinę. Oczekiwał ze złością przybycia Teresy i przeklinał narzucone mu wzruszenia, pozbawiające go ulubionego spokoju.
Usłyszawszy dzwonek, wstał z fotelu, na którym siedząc, dla pocieszenia się i zabicia czasu palił fajkę, i poszedł otworzyć.
Na progu stanął Touret z Teresą na rękach, podobniejszą do zmarłej, niż do żyjącej.
Robert Daumont przerażony, cofnął się o parę kroków...
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/348
Wygląd
Ta strona została skorygowana.