Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/334

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przed samą dziesiątą zakrywszy twarz gęstą woalką koronkową, wysiadła z wagonu na stacji Orry-la-Ville i skierowała się na drogę wiodącą do Coye. Ale zaledwie uszła kroków kilkanaście, gdy jakiś człowiek nad brzegiem rowu pod lasem, powstał i zbliżył się ku niej.
Miał on na głowie, obfite włosy ryże i gęstą, długą brodę, niski, z wielkiem rondem jedwabny kapelusz, i ubrany był w siwe długie palto.
Eugenja, spostrzegłszy tę dziwną postać, nie mogła powstrzymać obawy i chciała się cofnąć.
— Czekam na panią — rzekł nieznajomy, zdejmując kapelusz i kłaniając się z wyszukaną grzecznością.

IX.

— Ależ przebrałeś się znakomicie, panie Touret — rzekła Eugenja. — Pomimo, iż spodziewałam się tu cię zostać nigdybym jednak nie poznała, gdybyś nie przemówił. Czy są powozy?
— Są i czekają nad stawem Commelle pod nadzorem jednego z moich podwładnych.
— Czy możemy być pewni woźniców?
— Najzupełniej. I oni i mój powładny przekonani są, że chodzi o aresztowanie prawne i że posiadam na to upoważnienie od dyrektora policji. Przytem woźnice również należą do policji tajnej, i zwykle przez prefekturę są używani.