Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chwycona i zarazem zdziwiona takim zaszczytem, zarumieniła się jak piwonia.
— Dobrze! — zawołał Gaussin — poznam się z nią i uścisnę, jeżeli pozwoli.
— I owszem — odrzekła Anusia, kłaniając się niezręcznie i nadstawiając oba policzki pełne i rumiane jak jabłka.
Poczem złożyła obiad przed kominkiem.
— Moja Anusiu, bądź tak dobra, pójdź do oberży i poproś matkę Pascal, by do obiadu dodała nam jeszcze kurczę.
— W tej chwili... wybiorę je sama, najlepsze...
— I przygotuj mi pokój — rzekł Gaussin — wątpię bowiem — dodał zwracając się do Gastona — byś chciał mnie pomieścić swoim.
— Rzeczywiście, bardzo żałuję... — ale stąd do oberży kilka kroków zaledwie, i w każdej chwili możemy być z sobą. Przez kilka dni pozostanę w domu, będziemy więc dość mieli czasu do pomówienia o przeszłości i przyszłości.
— Nie wyjedziesz? A jednak musisz pojechać ze mną do Paryża.
— Po co?
— Interes bardzo ważny... potrzebuję kupić co do chrztu i trochę podarków dla mojej nowej siostry! i dla matki chrzestnej.
— Masz rację... Pojadę wiec.
Porozmawiali jeszcze chwil kilka, poczem Gas-