Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I od tego dnia nie widziałaś go pani ani razu?
— Nie widziałam.
— Czy poznałabyś go pani?
— Być może, ale nie jestem pewną.
— Gdzie on mógł poznać Teresę? — odezwał się Robert Daumont.
— Gdzie? toż panna nieraz wychodziła z panią na miasto. Mógł spotkać na ulicy, mógł śledzić, może nawet szepnąć jakie słowo, lub wręczyć bilecik... Nikomu nie można wierzyć. Zresztą czy pani pewna jest swej służącej?
Pani Eugenja zadzwoniła na Julję.
— Słuchajno — przemówiła odrazu głosem surowym do przybyłej — czy otrzymywałaś jakie listy do mojej córki?
— Listów... do panny? Nie proszę pani, nigdy.
— Nie kłam! — zawołał Robert.
— Ja nie kłamię, proszę pana, nigdy nikt nie dawał mi żadnego listu.
— A gdy mnie nie było w domu, i gdy panna Teresa zostawała tylko z tobą, czy nie przychodził kto do niej? Czy nie wpuszczałaś kogo?
— Przysięgam pani, nigdy!
— Dobrze. Możesz odejść.
Służąca odeszła, jeszcze więcej zaintrygowana i nie rozumiejąca o co chodzi.
— Intryga miłosna Teresy z tym młodym, nieznanym człowiekiem, w gruncie rzeczy jest tylko przypuszczeniem — zauważył Robert Daumont — i nie opiera się na żadnej podstawie. Dopóki nie będziemy