Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy daleko jeszcze?.
— Dość daleko... będziemy iść jeszcze przynajmniej trzy kwadranse. Czy może czujesz się strudzoną?
— Trochę, ale opierając się na twoim ramieniu, dojdę napewno.....
— Jaka ty dobra jesteś, droga moja... ach, jak ja cię kocham!...
— Powinieneś mię kochać... bo ja potrzebuję być kochaną... tak mało dotychczas nią byłam...
— Weszli na równinę, z której rozpościerał się widok na folwark Commelle, stawy i małą rzeczkę do nich wpadającą, a naprzeciwko wznosił się pagórek uwieńczony grupą drzew wyniosłych. Wschodzące słońce oblewało promieniami horyzont i ziemię, która, jakkolwiek pozbawiona zieloności wiosennej, niemniej jednak przedstawiała widok pełen uroku.
— Ach jak tu pięknie — zawołała Teresa.
— Nieprawdaż?... a będzie jeszcze piękniej, gdy drzewa okryją się zielenią.
— Będziemy chodzić na spacer do lasu?
— Codziennie...
— A nie będzie niebezpieczeństwa, byśmy tu kogo spotkali?
— Nie... mieszkańcy Paryża rzadko tu przybywają. Zbyt daleko i niema dogodnej komunikacji.
Upojona świeżem powietrzem poranka, pięknemi widokami, a przedewszystkiem towarzystwem Gastona Teresa zapomniała na chwilę o rodzinie i swem po-