Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wszyscy troje przestąpili próg z odzienia woda lała się strumieniami. Błyskawice nieustannie się powtarzały, uderzenia piorunów wzmagały się coraz i więcej.
Ksiądz popchnął drzwi i rzucił się na kolana, mówiąc głośno:
— Módlmy się, moje dzieci, módlmy się za tego biedaka, który tam zrozpaczony, może już umiera... Nie doczekawszy się pociechy, może myśli, i go Bóg opuścił; módlmy się gorąco, by Bóg zlitował się nad umierającym.
Weronika i Caron uklękli przy księdzu i powtarzali za nim głośno słowa modlitwy.
Wycie wiatru, plusk deszczu i nieustające grzmoty, wtórowały pogrążonym w modłach.
Nagle ksiądz przerwał modlitwę i zaczął się czemuś przysłuchiwać; zdawało mu się, iż słyszy szmer na drodze, co mogło być tylko złudzeniem wyobraźni. Za chwilę jednak przekonał się, iż się nie mylił, gdyż najwyraźniej dały się słyszeć kroki i odgłos jęków, czy narzekań niesionych wiatrem. Weronika i Caron modlili się ciągle, nie zwracali więc żadnej uwagi na to, co się około nich działo.
Kroki coraz więcej się zbliżały l jęki stawał; się wyraźniejsze. Tym razem nie uszło to już uwaga Weroniki. Głosem drżącym z przerażenia zawołała:
— Księże proboszczu, czy ksiądz słyszy?
— Cóż takiego? — zapytał się dozorca.
— Cicho! — przerwał im ksiądz.
Stąpanie dało się słyszeć tuż przy domku.