Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Więc nie opuszczaj mieszkania. Gdy matka moja wyjdzie na miasto, znajdę może sposób wysłania gdzie służącej i dam ci znak, że jestem samą.
Zamknęła okno, a czas już na to, z drugiego bowiem pokoju dały się słyszeć kroki ojca, odchodzącego do biura. Teresa po cichu odsunęła rygiel zamku. Za chwilę drzwi się otworzyły i do pokoju weszła matka.
— Jużeś wstała?
— Nie mogłam spać, mamo.
— Rzeczywiście, jesteś blada... Nie zapomnij, że będziemy mieć dzisiaj wizytę.
— Wizytę? — zapytała ze zdziwieniem Teresa, udając, że nile domyśla się kto ma być tym gościem.
— Tak, wizytę barona Rittera... Wiesz przecież, że pozwoliłam mu bywać codziennie w charakterze twego narzeczonego. Powinnaś postarać się być piękną... Ubierz się dziś w suknię koloru perłowego... w niej tobie do twarzy...
— Dobrze, mamo.
— Po odjeździe barona wyjdziemy na miasto po sprawunki. Zrobimy dziś rewolucję w magazynach i u modystek paryskich. Nie będzie dość pięknych rzeczy dla pani baronowej Ritter i dla matki pani baronowej.
— Ja chciałam prosić, by mama pozwoliła mi dziś pozostać w domu.
— Pozostać w domu, gdy mamy tyle sprawunków do zrobienia? Skąd ten kaprys?