Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szeni zostali hukiem piorunu, który w odległości kilku kroków uderzył w wyniosłe drzewo.
Był to jak gdyby sygnał. Współcześnie deszcz prawdziwie potopowy spuścił się z czarnych chmur, jak gdyby wszystko naokoło siebie chciał zalać.
— Święta Marjo, o słodki Jezusie! zmiłujcie się nad nami! — szeptała przerażona Weronika.
— Nie obawiaj się, moja córko, niebezpieczeństwo już minęło — odezwał się ksiądz Dubreuil — idźmy naprzód.
— Ależ do kości przemokniemy — zawołał Caron — zresztą deszcz jest tak zimny, iż ksiądz proboszcz może się zapalenia płuc nabawić.
— Więc cóż z tego? — czyż żołnierz idący do szturmu, myśli o kulach, które go mogą dosięgnąć? Trzeba iść, dokąd nas woła obowiązek.
— Zapewne, księże proboszczu, ale mnie się zdaje, że pół godziny zwłoki, nikomu szkody nie przyniesie, możnaby więc schronić się gdziekolwiek, ażeby burzę przeczekać.
— Ale gdzie? mój przyjacielu, nigdzie nie widać schronienia.
— Owszem, jest i to niedaleko — zawołał żywo Caron, oglądając się po okolicy, którą przy świetle błyskawicy mógł doskonale rozeznać, — jesteśmy właśnie na drogach rozstajnych, prowadzących do Boissy i do Queue-en-Brie, a chatka moja dróżnicza znajduje się najdalej o dwa kroki; mam nawet klucz w kieszeni.