Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dobrze — powiedział nadzorca — jestem gotów. Naciągnął na siebie bluzę, na głowę nałożył stary nieokreślonego koloru kapelusz filcowy, i udał się do zakrystji, gdzie ksiądz na niego już oczekiwał.
Tymczasem chmury gwałtownie pchane przez wiatr, gromadziły się coraz więcej i uformowały jak gdyby kopułę czarną na pochyłości góry.
Kilka błyskawic oświetliło na chwilę horyzont, w oddaleniu dały się słyszeć grzmoty, a wiatr przechodził już prawie w huragan.
— Dobry wieczór księże proboszczu — powiedział Caron, wchodząc do zakrystji — będziemy mieli ogromną burzę.
— Trudno, mój przyjacielu, zwalczymy niepogodę. Zabierzcie wszystko co potrzeba i nie traćmy ani chwilki czasu.
Zakrystjan zabrał krucyfiks i dzwonek, a ksiądz małą puszkę, zawierającą oleje święte. Pod dobrze zapiętym płaszczem miał komżę i wszystkie przybory potrzebne przy umierającym.
Weronika wzięła latarkę, ksiądz zamknął drzwi od zakrystji, i wszyscy troje opuścili kościół.
Folwark Róż zawdzięczał swoją nazwę uprawie tego krzewu, który w wielkiej ilości hodowany był w Brie. Był on położony na równinie, między wsiami Sucy i Queue-en-Brie, oddalony od pierwszej o trzy kilometry i niedaleko lasu obfitującego w zwierzynę. Ażeby się tam dostać, trzeba było przejść półtora kilometra głównym traktem prowadzącym do Queue, potem zwracając się na prawo, wychodziło