Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jakiej znajomości?
— Poznała barona Jerzego Rittera, mego serdecznego przyjaciela, którego jej przedstawiłem.
— Nic mi nie mówiła... Zresztą po cóż miała mówić?
— Znam cię oddawna, kochany kolego — mówił dalej de Loigney — szanuję cię i pragnąłbym byś wierzył, że szczerze podzielać będę każdą radość twoją. Powiedziałeś mi sam, że twoja sytuacja majątkowa jest skromną..
— Jest więcej niż skromną, bo żadną — przerwał Daumont.
— Otóż termin emerytury twojej się zbliża i gdy ją otrzymasz, pensja twoja wystarczy ci zaledwie na życie bardzo oszczędne.
— Na nieszczęście, tak... Cóż chcesz? trzeba się poddać losowi, gdy go nie można uniknąć. Czyż to moja wina, że nie mam majątku?
— Zapewne, że nie! Lecz za to masz córkę piękną, wykształconą, dystyngowaną.
— Ponosiliśmy wszelkie ofiary na jej edukację.
— I jesteście teraz wynagrodzeni... panna Teresa jest osobą skończoną.
— Do czegóż jej to posłuży? — zapytał chmurno Robert Daumont. — Jakkolwiek jest skończoną, skoro nie ma ani grosza posagu, zostanie starą panną, chyba że wyjdzie za jakiego skromnego urzędnika by wegetować jak jej rodzice.
— Więc nigdy nie marzyłeś dla niej losu świetniejszego?