Strona:PL Daudet - Spowiedź królowej.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

otworami, okrutnie prawidłowemi. Królowa ujrzała na trawie syna, leżącego bez ruchu; twarz miał bladą, tylko pod prawem okiem, zamkniętem i zranionem, sączyło się kilka kropel, niby łez. Elizeusz, klęcząc obok, krzyczał łamiąc ręce: „To ja... To ja...“ Przechodził właśnie... Król chciał mu dać do spróbowania broń i przez jakąś straszliwą fatalność kula rykoszetem trafiła w Leopolda... Lecz królowa nie słuchała. Bez słowa skargi ni krzyku, w instynktownym porywie matki schwyciła dziecko, niosąc je do basenu; poczem odepchnąwszy domowników, śpieszących jej z pomocą, oparła się o kamienną krawędź, zraszając wodą nieruchomą twarz młodocianego króla, na której układały się złowrogo mokre włosy i wciąż czerwieniła się okrutna plama, Fryderyka nic nie mówiła, nawet nie myślała o niczem. Batystowa suknia, zmięta i wilgotna, uwydatniła piękne niby najady marmurowej ciało, a ona pochylona nad synem — czuwała. Jaka chwila, naprężonego oczekiwania!... Stopniowo, pod wpływem orzeźwiającej wody, ranny drgnął, poruszył się, jak gdyby miał się zbudzić, i zaraz zaczął jęczeć:
„Żyje!...“ zawołała w uniesieniu.
Wówczas podniósłszy głowę ujrzała przed sobą Meérauta, którego bladość i przygnębienie błagały zda się, o łaskę. Wróciło wspomnienie tego, co przeżyła tam, na ławce parkowej, zmieszane z straszliwą grozą katastrofy, która w dziecku ukazała jej własną słabość. Ogarnięta nagłą wściekłością na tego człowieka i na siebie samą, krzyknęła:
„Idź precz.. precz... Niech cię już nigdy nie oglądam!...“ Było to wyznanie miłości, rzucone wobec wszystkich, aby się ukarać i uleczyć, ciśnięte Elizeuszowi w twarz z brutalną zniewagą