Strona:PL Daudet - Spowiedź królowej.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Warjacie, nędzny manjaku... Należałoby rzucić cię do ognia, ciebie wraz z twoim zielnikiem.
— To pan, panie radco?
— Proszę nie nazywać mnie radcą... Już nim nie jestem... I wogóle niczem, niczem... Pozbawiony honoru i rozumu,... Ach porco...
I Boskowicz, łkając w porywie wybuchu, nawskroś południowego, potrząsał głową, dziwacznie oświetloną blaskiem przezierającym wskroś gałęzi. Biedak był od pewnego czasu jakiś poruszony. To, bardzo wesoły i rozmowny, zanudzał wszystkich swym zielnikiem lublańskim, który miał wkrótce odzyskać. To nagle, wśród potoku słów, przerywał wymowę, rzucał spojrzenie z podełba i już niepodobna było wyrwać go z milczenia. Tym razem Elizeusz sadził, że ma przed sobą szaleńca, który schwyciwszy go za ramię wołał tak, jak gdyby wzywał ratunku:
— Méraut, to niemożliwe... Trzeba przeszkodzić...
— Czemu przeszkodzić, panie radco? pytał tamten, próbując uwolnić się z tego nerwowego uścisku.
A Boskowicz szepnął głosem zdyszanym:
— Akt abdykacji jest gotów... wykoncypowany przeze mnie. W tej chwili Jego Królewska Mość kładzie na nim swój podpis... Nie powinienem był... Ma cha... ma che... On jest Królem... A przytem mój zielnik z Lubiany, który mi obiecał zwrócić... Wspaniałe okazy...
Ale Elizeusz już nie słuchał, trwając pod obuchem straszliwego ciosu. Pierwszą jego myślą była królowa. Oto nagroda za jej poświęcenie i abnegację!... W ogrodzie, nagle ogarniętym mrokiem, widział jeno światło w oknie, i tajemniczą w jego blaskach zbrodnię. Co czynić? Jak przeszkodzić?... Królowa jedynie... Ale czy mógł dotrzeć do niej?... Gdy Elizeusz zażądał tego widzenia pomyślano, że