Strona:PL Daudet - Spowiedź królowej.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przeszli na oszkloną werandę, gdzie wysoka lampa, przesuwana w różne strony, rzucała fantastyczni cienie i długą smugę światła ginącą na trawnikach w mrokach ogrodu.
— Nie... nie... szepnęła widząc, że się kieruje ku jej pudełku z robótką... Próbowałam nożyczkami... za słabe.
Znaleźli wreszcie nóż ogrodniczy na skrzyni, z której wynikały ku księżycowej poświacie cienkie gałęzie granatu. Powróciwszy do salonu, Elizeusz spróbował wyważyć ogromny szafir, wskazany mu przez królowę. Lecz kamień, mocno osadzony, opierał się i wymykał żelazu, niezachwiany w uścisku oprawy. Zresztą ręka operatora, lękając się uszkodzić kamień lub nadwerężyć złoto, na którem widoczne już były rysy, ślady poprzednich prób, nie miała dość siły, ani pewności. Rojalista cierpiał, oburzając się na obelgi, jakie musiał wyrządzać koronie. Zdawało mu się, że klejnot drży, opiera się, walczy.
— Nie mogę... Nie mogę... rzekł, ocierając spocone czoło.
— Trzeba, — odparła królowa.
— Ależ to będzie widoczne!
Uśmiechnęła się dumnie, z ironją:
— Widoczne!... Czyż się kto na nią patrzy?... Czy prócz mnie o tem myśli i się interesuje?...
I podczas gdy Elizeusz blady, z pochyloną głową, miażdżył ściskany kolanami djadem królewski, który nóż ogrodniczy rozrywał na sztuki i strzępy, Fryderyka, trzymając wysoko lampę, pilnowała tego zamachu, równie zimna jak lśniące na stole wraz z kawałkiem złota, kamienie, nietknięte i wspaniałe, mimo wydarcia jakiemu uległy. Nazajutrz Elizeusz, nieobecny od rana, wrócił dopiero w porze śniadania. Zasiadł do stoły wzruszony,