Strona:PL Daudet - Spowiedź królowej.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Panie Lebeau, pan mi mówić impertynencje...Ja nie chcieć z panem dłużej...
Tom Levis skierował się ku wyjściu. Lecz tamten zagrodził mu drogę. „Jakto, odchodzi nie zapłaciwszy!.. O, co to, to nie..“ Pobladłe usta Lebeau drżały, a wykrzywiona wciekłością twarz przysunęła się ku Anglikowi, pełnemu wciąż takiego spokoju i zimnej krwi, że kamerdyner, tracąc panowanie nad sobą, wyciągnął pięść, obrzydliwie zakląwszy. Wówczas Anglik odepchnął ją szybkim, niby parada szpady, ruchem ręki, właściwym nietyle bokserom, co drapichróstom i rzekł najczystszym akcentem dzielnicy Antoine:
— Odknaj, Lizetko... bo przetrącę.
Efekt tych słów był magiczny. Lebeau, osłupiały, zrazu obejrzał się machinalnie, szukając tego, kto to powiedział; potem, skierowawszy spojrzenie na Toma Levisa, który nagle poczerwieniał, mrugając okiem, wybuchnął tak szaloną wesołością, że nie zdołał się jej oprzeć i agent od interesów.
— Oh, filucie, filucie... Powinienem był się domyślić... Więc to taki z nas Anglik!...
Śmieli się wciąż, nie mogąc nabrać tchu, gdy poza nimi otworzyły się nagle drzwi i zjawiła się królowa, Wszedłszy przed jakąś chwilą do sąsiedniej stajni, aby własnoręcznie przywiązać ulubioną klacz, nie straciła z całej rozmowy ani słowa. Oszustwo, zapoczątkowane tak nisko, niewiele ją wzruszało. Wiedziała dobrze, co sądzić o Lebeau, lokaju-świętoszku, świadku wszystkich jej nędz i poniżeń; tamtego, dostawcę ledwie znała. Lecz dowiedziała się od nich rzeczy poważnych. Więc instalacja w Saint-Mandé kosztowała miljcn, a życie, które uważali za tak skromne i ograniczone, pochłaniało rocznie dwieście