Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nawpół obudzona cichym szmerem poruszyła się, ale ciężki sen poranny, po złej nocy, niezwłocznie ogarnął ją na nowo i rozległ się znów odgłos jej przeciągłych westchnień. Jakiego ja wzruszenia doznałem, ujrzawszy moją ukochaną na tem łóżku hotelowem, w tej samej zalotnej pozie, którą tyle razy podziwiałem: z jedną ręką podtrzymującą włosy, a drugą, rzuconą w całej olśniewającej nagości, na kołdrę! Tam, tak, zdawało mi się, że ją uduszę, by nie dopuścić, żeby należała jeszcze do tamtego; ale, gdym się nad nią pochylał, zahypnotyzowany tą dziką chęcią, wstrząsnęło nią jedno z tych długich, stłumionych łkań, jakie wstrząsa dzieckiem, które zasnęło złajane i spłakane. Spostrzegłem wówczas, że miała oczy czerwone, powieki obrzmiałe od śladów łez i zdjęła mnie wielka litość nad nią, cały mój gniew ostygł, wobec takiej zupełnej niepoczytalności i bezbronności. O! dobrze mu gadać, temu handlarzowi frazesów, gdy nam rozkazuje ze wspaniałym ruchem teatralnym: „Zabij ją!“ Do tego trzeba jeszcze mieć instynkt morderstwa, podłą duszę i ręce kata... Podążyłem do drzwi nie odwracając się; w godzinę później wyjechałem.
„Za powrotem do Paryża, niezdolny zabrać się nanowo do interesów, schroniłem się tutaj i taki się tu uczułem osamotniony, taki nieszczęśliwy, że w końcu użyłem mego rewolweru, przeciw sobie samemu tym razem... Ten mały okrągły otwór, który sobie zrobiłem w głowie, — stary Mérivet odgarnął białe włosy i pokazał bliznę, — to dotknięcie kuli sprawiło, że przez dwa miesiące byłem ani żywy, ani umarły, zidyociały.