Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Drżące palce profesora wydobyły z teczki safianowej, rozłożonej na jego kolanach, i podały Delcrousowi owe nieszczęsne, nieprzytomne listy, w których Ryszard wściekły, że nigdy nikt nie stawiał się na jego wyzwania, powtarzał na wszystkie tony i wszystkie sposoby: „Nie chce się bić, a więc dobrze! zabiję go, zabiję go.“ Na znak jenerała, mistrz Jan dodał swoim chorym, zaledwie dosłyszalnym głosem:
— I nie zadowolił się napisaniem tych gróźb.
Dwa razy pan Fénigan, mówiąc do mnie, powtórzył je, przysięgając, że będzie czyhał na księcia w lesie i że zmiażdży jego śliczną twarz obcasami od butów, jak zmiażdżył jego medalion.
— Cóż pan myślisz o tem? — zapytał jenerał.
— Wyznaję, — odrzekł Delcrous, — iż zrazu moje podejrzenia zwróciły się w tę stronę. Ale są tu sprzeczności uderzające. Powrót męża, taki nagły wprawdzie, nastąpił dopiero dzisiaj rano, a zbrodnia datuje od kilku dni. Inaczej robactwo leśne...
Nie śmiał dokończyć wobec ojca, który odezwał się z największym spokojem:
— Zabójca nie wymierzył może ciosu sam... jednakże groźby jego co do pięknej twarzy, która go drażniła, tak dokładnie się urzeczywistniły w myśl jego zazdrości, jego wściekłego gniewu, że niemożebnem jest, by on się do tego nie przyczynił. Wierzcie mi, panie Delcrous, nie wiem jak się ta okropna rzecz stała, ale poznaję w tem szał namiętności, jej szpony... To Ryszard, mówię ci, że to on... A jeśli go wypuścisz z ręki, jeśli go nie każesz zaaresztować, i to szybko,